"The Last Witch Hunter" ("Łowca Czarownic")

O czym to jest: Nieśmiertelny wojownik poluje na czarownice.

łowca czarownic film recenzja plakat vin diesel

Recenzja filmu:

Tematyka polowania na czarownice, wampiry, demony czy inne paskudne stwory prędko się w Hollywood nie znudzi. I dobrze! Dobra nawalanka fantasy zawsze jest mile widziana na ekranie. Dopiero co przez kina przeleciał "Seventh Son", a wcześniej "I, Frankenstein", a tu już Vin Diesel postanowił dołożyć swoje trzy grosze. Jeśli się obawialiście, że wspomniany aktor będzie tu identyczny jak w roli Riddicka w "Pitch Black", to powiem wprost: słusznie się obawialiście.

To po prostu Riddick polujący na czarownice. Dodajmy, polujący w czasach współczesnych. Urodził się wprawdzie w czasach około-średniowiecznych (miał miecz z krzyżem, kapotę z grubego futra i długą brodę, więc to chyba średniowiecze, nie?), ale na skutek walki z czarownicami stał się nieśmiertelny i przez kolejne setki lat polował na ten paskudny gatunek, wspierany zakulisowo przez Kościół. Brzmi jak "Van Helsing"? Słusznie, bo do tej produkcji, tak jak i do filmowego "Constantine", "The Last Witch Hunter" nawiązuje jawnie i otwarcie. Z ciekawostek warto wspomnieć, że czarownice są tu osobnym gatunkiem ludzi, żyjących z nami ramię w ramię i praktykujących magię w zaciszu elitarnych klubów czy zgromadzeń. 

Niestety niewiele w tym filmie rzeczywistego polowania. Scen akcji jest zadziwiająco mało - osobiście liczyłem na Vin Diesela z mieczem w jednej i shotgunem w drugiej ręce, dziesiątkującym legiony paskudnych stworów. Tymczasem to w zasadzie kryminał - trochę jak w serialowym "Constantine" coś się dzieje, ale do końca nie wiemy co i dlaczego, więc musimy rozwikłać zagadkę i ocalić świat. Pod względem mitologii film również trochę leżał - różnego rodzaju artefakty, amulety czy superbroń na magiczne bestie była o wiele ciekawsza w rękach Keanu Reevesa we wspomnianym filmowym "Constantine". Niemniej fajnie było zobaczyć na ekranie (oprócz Diesela) zarówno legendarnego Michaela Caine'a, jak i Elijaha Wooda (tego drugiego oglądamy zdecydowanie za rzadko). Tu akurat na plus.

"The Last Witch Hunter" to nie jest zły film, ale nie jest też specjalnie porywający. Jest poprawny - to chyba najwłaściwsze słowo. Efekty CGI czasem nie były w stanie nadążyć, ale aktorzy dawali z siebie wszystko. Kilka pomysłów było ciekawych, ale jeśli miałbym decydować, czy nakręcić sequel czy nie, powiedziałbym panu Vin Dieselowi, żeby trzymał się Riddicka. To mu lepiej wychodzi.

Wniosek: Film do obejrzenia i do zapomnienia. Nie boli, ale też nie porywa.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger