"Victor Frankenstein"

O czym to jest: Doktor Frankenstein tworzy potwora. Znacie tę historię...

victor frankenstein film recenzja james mvavoy daniel radcliffe

Recenzja filmu:

To jeden z tych filmów, na które czekałem w polskich kinach, ale się nie doczekałem. Na szczęście w końcu udało mi się obejrzeć i choć przyznaję, że mi się nie podobał, to chciałbym mieć możliwość przekonania się o tym samemu w kinie! 

Historia doktora Frankensteina i jego "potwora", zszytego z kawałków zwłok i ożywionego dzięki mocy elektryczności, to jeden z bardziej popularnych motywów kina. Pierwszą ekranizację, zrealizowaną na podstawie oryginalnej noweli z 1818 roku, nakręcono już w 1910 roku! Z kolei my niedawno gościliśmy na ekranach "I, Frankenstein" z Aaronem Eckhartem w roli potwora. Jednak "Victor Frankenstein" postanowił wrócić do korzeni i opowiedzieć historię z perspektywy doktora i jego wiernego sługi Igora. Bardziej od samego potwora (pojawiającego się dopiero w kulminacji filmu) twórców filmu interesował proces powstawania wynalazku, a także motywy, jakimi kierowali się doktor i Igor. 

Zważywszy na umiejscowienie historii (zenit rewolucji przemysłowej, czyli koniec XIX wieku) sporo w tym stylistyki steampunkowej - wielkie parowe kotły, olbrzymie strzykawki, metalowe klatki, gogle i skórzane fartuchy. Niestety "Victor Frankenstein" mimo szczerych chęci w ogóle nie wypada wiarygodnie, a wszystko na ekranie wydaje się być przebraniem rodem ze szkolnego przedstawienia. Widać wyraźnie, że twórcy chcieli zrobić frankensteinową wersję kinowego "Sherlocka Holmesa" z Robertem Downey Jr. Jednak zabrakło im ikry, by nakręcić równie spektakularne widowisko - a poza tym powtarzanie czegoś, co już było, zawsze wygląda na podróbkę. Od pierwszych scen film kojarzył mi się też z serialowym "Sherlockiem", dlatego wcale nie byłem zdziwiony gdy okazało się, że reżyser "Victora Frankensteina" nakręcił kilka odcinków tej znakomitej produkcji. Pewne rzeczy widać na odległość.

O ile uwielbiam Jamesa McAvoya, to obawiam się, że nie popisał się swoją tytułową kreacją. Widać, że próbował coś z niej wykrzesać i przedstawić nam obraz klasycznego szalonego naukowca. Niestety tym razem jego klasyczne zagrywki, czyli intensywny ślinotok, drżący głos i płacz nie wystarczyły, by porwać widza. Z kolei Daniel Radcliffe w roli Igora utwierdził mnie w przekonaniu, że nie posiada talentu aktorskiego. Widać, że aktor bardzo chce się pozbyć łatki Harry'ego Pottera, dlatego wybiera najdziwniejsze role, jakie tylko znajdzie. Ale by to przyniosło skutek, trzeba mieć w sobie iskrę talentu... 

"Victor Frankenstein" nie jest dobrą rozrywką. Brakuje mu tempa, ikry, lekkości i pomysłu na fabułę. Sceny akcji z obowiązkowym slow motion były modne dekadę temu, a teraz wzbudzają jedynie irytację widza. Szkoda pieniędzy władowanych w ten film, bo można się było pokusić o jakąś oryginalną wizję. Ale nie martwcie się, najdalej za kilka lat potwór Frankensteina z pewnością powróci do kin w kolejnej ekranizacji...

Wniosek: Nudne. Ten film nie był nikomu potrzebny.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger