"Star Trek V: The Final Frontier" ("Star Trek V: Ostateczna Granica")

O czym to jest: Załoga U.S.S. Enterprise wyrusza na poszukiwanie Boga.

star trek ostateczna granica film recenzja shatner nimoy kirk spock

Recenzja filmu:

Według fanów piąty kinowy "Star Trek" to najgorsza z istniejących części. Ale ci sami fani uważają "Star Treka" z 2009 roku za obrazę majestatu, więc po raz kolejny się z nimi nie zgodzę! Owszem, pomysł aby Kirk i koledzy lecieli do centrum galaktyki na spotkanie z Bogiem, uważam za głupawy. Owszem, w połowie filmu akcja hamuje. I owszem, film kończy się tak, że człowiek nie wie, co właściwie obejrzał. Ale mi to w niczym nie przeszkadza!

"The Final Frontier" ma bowiem momenty, których zabrakło mi w dotychczasowych częściach. William Shatner na stołku reżysera nie poradził sobie wprawdzie tak dobrze jak Leonard Nimoy, ale rozumiem, co chciał nam przekazać. Mamy więc klimatyczny początek historii na umierającej planecie Nimbus, sporą dawkę humoru (Spock i odrzutowe buty czy teksty Scotty'ego), prawdziwą bitwę lądową (!), walki kosmiczne, Klingonów, świetną postapokaliptyczną scenografię, dużą dawkę kosmitów czy w końcu niejednoznacznego przeciwnika w osobie Syboka, który swym fanatyzmem wzbudza intrygującą sympatię (co ciekawe, w zamyśle miał go zagrać Sean Connery, więc znaleziono najbardziej podobnego do niego aktora, jak to możliwe). Jak to miła odmiana po teatralnie złych albo monumentalnie nieokreślonych wrogach z poprzednich części!

Oczywiście daleko tej produkcji do dynamiki, jaką karmi nas współczesne kino. To nadal oryginalny, statyczny "Star Trek", choć jestem wdzięczny, że przynajmniej ktoś próbował eksperymentować z formą. Doceniam intencje.

Wniosek: Fabularnie czasem głupawe, ale ma świetne momenty.


<<< Sprawdź kolejność oglądania starej serii "Star Trek"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger