"La La Land"

O czym to jest: Historia miłości początkującej aktorki i niespełnionego pianisty jazzowego.

la la land musical film recenzja ryan gosling emma stone

Recenzja filmu:

Naprawdę lubię musicale. Tylko jakoś tak się składa, że akurat nie te, które ubóstwiają wszyscy. Takie na przykład "Chicago". Sześć Oscarów, wielki sukces kasowy, a jak dla mnie tylko jeden numer godny uwagi i tragiczna Renée Zellweger. Albo "Les Misérables". Muzyczna katorga dla uszu, a mimo to film ma setki psychofanów, którzy dadzą się pociąć za beczące libretto Russella Crowe'a. Podobnie mam z "La La Land". To dobry, ciekawy i fajnie zagrany film. Ale czy arcydzieło warte całej torby Złotych Globów i (prawdopodobnie) Oscarów? Mam wątpliwości.

Zacznę od najważniejszego, czyli muzyki (bo przecież po to oglądamy musicale!). Jest poprawna. Choć główny motyw City of Stars wchodzi do uszu i zachęca do nucenia, to jego wykonanie pozostawia naprawdę sporo do życzenia. Ryan Gosling, mimo niewątpliwego uroku i wrodzonego talentu komediowego, nie za bardzo umie śpiewać (wprawdzie nie fałszuje, ale ma tak wąską skalę głosu, że niewiele da się z niego ukręcić). Z Emmą Stone jest nieco lepiej, aczkolwiek też bez fajerwerków. W ogóle mam wrażenie, że w tym filmie dopracowano wszystko na ostatni guzik... z wyjątkiem ścieżki dźwiękowej. Choreografia, kostiumy, scenariusz, fabuła - wszystko tip top, a taneczny numer otwarcia to istna rewelacja. Ale brakowało mi w tym wszystkim muzycznego narkotyku, uzależniającego od pierwszej nuty. To wciąż nie jest, niestety, poziom "Moulin Rouge!" (aczkolwiek przyznaję, że tam oszukiwali, bo zamiast oryginalnej muzyki mieli covery).

"La La Land" od pierwszego do ostatniego ujęcia jest hołdem dla złotej ery Hollywood i musicali lat 50. (swoją drogą to samo zrobili niedawno twórcy "Hail, Caesar!"). Początkująca aktorka Mia spotyka niespełnionego pianistę Sebastiana. Obydwoje szukają szczęścia w Mieście Aniołów, chcąc podążać za własnymi pasjami i marzeniami. Czy odnajdą przy tym miłość? Czy ramię w ramię będą zmierzać do sukcesu, a może każde z nich będzie ciągnąć w swoją stronę? "La La Land" to de facto najprostszy na świecie film romantyczny, z określonymi dla tego gatunku schematami i kliszami. Ale na szczęście jest zrobiony tak dobrze, że wygląda na autentyczną kalkę z życia (kalifornijskiego, rzecz jasna). Zresztą nie ma co się dziwić - od twórcy "Whiplasha" nie spodziewaliśmy się niczego innego.

Nie lubię filmów o filmach, a do tego nurtu kwalifikuje się "La La Land". Za to takie produkcje są ubóstwiane w Hollywood, stąd pewnie deszcz nagród i nominacji. Niemniej jeśli w tym roku Oscara dostanie duet Gosling/Stone, będę głęboko niezadowolony. Nie dajmy się zwariować - to nie było aż tak dobre. Ale oglądało się przyjemnie.

Wniosek: Dobry film, ale nie tak dobry, jak wszyscy mówią.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger