"Battlestar Galactica: Blood & Chrome" ("Battlestar Galactica: Krew i Chrom")

O czym to jest: Ludzkość walczy z robotami w kosmosie.

battlestar galactica krew i chrom plakat recenzja serialu adama

Recenzja serialu:

Mam ostatnio chyba niedosyt dobrego science fiction. Dlatego postanowiłem przypomnieć sobie "Battlestar Galactica: Blood & Chrome", czyli kolejną próbę kontynuacji kultowego serialu "Battlestar Galactica" z 2003 roku. Pierwszym był totalny niewypał w postaci "Caprici", czyli niezrozumiałe dla mnie przekształcenie pierwszorzędnej space opery w quasi-gangsterski thriller psychologiczny w stylistyce noir (?). W przypadku "Blood & Chrome" postanowiono sięgnąć po sprawdzony schemat - ludzkość walczącą z maszynami. Niestety pewne rzeczy udają się tylko raz.

"Battlestar" z 2003 roku zawierał w sobie miks dwu elementów - doskonałej akcji oraz głębokiej filozofii zahaczającej miejscami o metafizykę. Gdy usunęliśmy akcję, powstała "Caprica". Gdy usunęliśmy filozofię, powstał "Blood & Chrome". Coś, co w założeniu miało zostać pełnokrwistym serialem skończyło się na dziesięciu webisodach, połączonych później w półtoragodzinny film na Blu-ray. Głównym bohaterem - jak w oryginalnym serialu - ponownie został Bill Adama. Tym razem poznajemy go jako nieopierzonego żółtodzioba prosto ze szkoły pilotów myśliwskich, który dostaje przydział na swój pierwszy okręt - tytułową Galacticę. Przyznaję, że realia pierwszej wojny cylońskiej i widok Galactici w pełni chwały był tym, na co czekałem. Co istotne, mieliśmy już zajawki tej stylistyki we flashbackach z telewizyjnego filmu "Razor", gdzie poznaliśmy świetnego Adamę-weterana (i trochę żałuję, że w "Blood & Chrome" do tytułowej roli nie zatrudniono tego samego aktora). Teoretycznie fani dostali co chcieli - mnóstwo akcji, tony epy, heroizm na skalę galaktyczną, wizualną zgodność ze stylistyką oryginału i całkiem przyzwoitych aktorów. A jednak mimo to przez cały seans miałem wrażenie, że oglądam średnio udaną podróbkę.

Przyznaję, że uwielbiam w tym serialu parę elementów, zwłaszcza duet Husker-Coker, a także finalną bitwę krążownika Osiris. Niestety równie wiele rzeczy mnie drażni: miejscami słabe efekty specjalne, zatrudnienie do nowych ról wielu aktorów znanych z oryginalnego serialu (bardzo tego nie lubię!), a także zbędny wątek romantyczny i udziwnione pomysły (lodowe cylońskie węgorze...). Co najgorsze, "Blood & Chrome" wydaje się być zwyczajnie... nudne. Teoretycznie misja naszych bohaterów ma za zadanie odwrócić losy wojny, ale widz w ogóle tego nie czuje. Mało tego - na sam koniec odnosimy wrażenie że to co zrobili, nijak nie wpłynęło na rzeczywistość. A jeszcze finalne utworzenie "grupy pilotów do zadań specjalnych" jest już tak ograną kliszą, że ręce opadają. Producenci naprawdę mogli się postarać o większą kreatywność.

Bardzo żałuję skasowania "Blood & Chrome", bo mógłby (i powinien!) być o wiele lepszym serialem i dać fanom wiele fantastycznych odcinków w realiach wspaniałego kosmicznego uniwersum. A tymczasem pogrzebał świat "Battlestara" na dobre. Oczywiście aż do kolejnego rebootu.

Wniosek: Bardzo efektowne, ale niestety kiepskie.


<<< Sprawdź kolejność serii "Battlestar Galactica"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger