"The Alienist" ("Alienista")

O czym to jest: Psycholog tropi seryjnego mordercę dzieci w Nowym Jorku u zarania XX wieku.

alienista miniserial recenzja daniel bruhl luke evans dakota fanning

Recenzja miniserialu:

Teoretycznie miniserial "The Alienist" miał wszystko, co potrzebne do sukcesu. Świetną obsadę, imponującą scenografię i ciekawe realia historyczne, a także nigdy nie starzejący się wątek psychopatycznego mordercy i dzielnego policjanta (w tym wypadku psychologa), który próbuje go złapać. I pewnie nie powiedziałbym złego słowa... gdyby nie to, że wszystko to widziałem już wcześniej.

I nie mam na myśli samego wątku łapania mordercy, bo przecież wciąż pojawiają się nowe produkcje na ten temat, które potrafią mnie wgnieść w fotel (jak pierwszy sezon "True Detective"). Cały problem "The Alienist" polega na tym, że się spóźnił. Gdyby powstał przed "The Knick", byłby prawdziwie rewolucyjny. A tak niestety w dużej mierze kopiuje formę wspomnianego serialu, i jak na kopię przystało, wypada o wiele gorzej. Nowy Jork na przełomie XIX i XX wieku jest na pewno interesujący, ale gdy ktoś kręci drugą z rzędu produkcję na ten temat, to w pewnym momencie widz czuje przesyt. Może gdybym nie znał "The Knick", bawiłbym się lepiej. Ale niestety znałem.

Kolejnym problemem są postacie. Tu zaznaczam - postacie, a nie aktorzy, bo zarówno Daniel Brühl, Luke Evans jak i wyrośnięta dawna dziecięca gwiazda Dakota Fanning są absolutnie rewelacyjni! Niestety grani przez nich bohaterowie, z winy scenariusza, są po prostu niesympatyczni. Doktor Kreizler (w tej roli Brühl) to kolejny aspołeczny geniusz z bagażem problemów osobistych, który jako jedyny jest w stanie złapać mordercę. Znacie ten schemat z wielu produkcji, ot choćby "Sherlocka". Różnica polega na tym, że taki Sherlock Holmes (i to zarówno w serialu z Benedictem Cumberbathem, jak i filmowym "Sherlocku Holmesie" z Robertem Downey Jr.). jest wprawdzie burakiem, ale za to zabawnym i wzbudzającym sympatię. W postaci Doktora Kreizlera nie ma nic sympatycznego. A ciężko się ogląda serial, gdy się nie lubi głównego bohatera, nieprawdaż? Prawdziwie miły wydaje się być wprawdzie Luke Evans, niestety jego rola to kolejne wcielenie ciamajdowatego, stereotypowego Doktora Watsona. A Dakota Fanning? Wątek pierwszej kobiety zatrudnionej w nowojorskiej policji jest teoretycznie interesujący, ale znów - wszystko to już widzieliśmy. Chcecie wątku XIX-wiecznej emancypacji kobiet w USA? Zapraszam do serialu "Doktor Quinn".

No to sobie ponarzekałem. Ale nie zniechęcajcie się za bardzo, bo przemawia przeze mnie zblazowanie człowieka, który w swoim życiu widział tysiące filmów i seriali. Niemniej nawet taka maruda jak ja musi przyznać, że "The Alienist" sam w sobie jest nawet niezły. Scenografia naprawdę robi wrażenie (imponuje zwłaszcza dbałość o detale historyczne), akcja jest dość wartka (chociaż czuć, że scenariusz oparto na książce) i w sumie efekt jest dość przyzwoity (choć niektóre wątki, jak chociażby miłosne perypetie młodego żydowskiego kryminalistyka, wydawały się być totalnie zbędne). Nie wiem wprawdzie, czy sięgnę kiedyś po planowane sequele, bo niekoniecznie mam ochotę znów patrzeć na obrażoną minę Doktora Kreizlera. Ale rozumiem, jeśli komuś "The Alienist" spodobał się o wiele bardziej.

Wniosek: Wizualnie imponujące, ale fabularnie dość wtórne.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger