"Moon"

O czym to jest: Samotny górnik pracuje na Księżycu.

moon recenzja filmu plakat sam rockwell kevin spacey

Recenzja filmu:

W zalewie wysokobudżetowych produkcji science fiction co jakiś czas można wyłowić kameralne perełki, nawiązujące do złotego okresu kina lat 70. czy 80. "Moon" jest najlepszym przykładem tego, że wciąż można zrobić świetny film jednego aktora w kosmosie (może nie aż tak spektakularnie jak w "Grawitacji", ale prawie). Dodajmy mu jedynie robota do towarzystwa, zapakujmy do bazy na Księżycu i niech się kręci...

Lubię Sama Rockwella, choć ciężko się go ogląda na ekranie. Każda jego postać to w zasadzie rozchwiany emocjonalnie neurotyczny czubek - starczy spojrzeć na "Zieloną Milę", "Autostopem przez Galaktykę" czy "7 Psychopatów". W "Moon" nie jest inaczej, oto biedny Rockwell opiekuje się górniczą bazą na Księżycu, odliczając dni do powrotu na Ziemię. Ale im bliżej końca kontraktu, tym dziwniejsze rzeczy dzieją się w bazie i jego głowie... Zgodnie z najlepszymi trendami kina SF do towarzystwa dostał robota, z genialnie podłożonym, zmanierowanym głosem Kevina Spacey'ego. Miejscami ten duet przypominał mi "Odyseję Kosmiczną 2001" albo świetnie zgraną parę człowiek-robot z "Interstellar". A o ile mniej to kosztowało!

Niestety fabuła nie była tak głęboka, jak bym sobie tego życzył. Pewne odpowiedzi i rozwiązania zagadek były zbyt oczywiste, podczas gdy inne nie zostały w ogóle poruszone (przede wszystkim to, jak to wszystko się zaczęło na tym Księżycu). Szkoda, bo zostawiło to widza z niedosytem i zbyt małą ilością danych, by samemu wymyślić pełną odpowiedź na wszystkie zagadnienia. Zdecydowanie wolę 100% albo metafory, albo dosłowności. Mieszanki tych dwóch aspektów bywają mało strawne. Ale na szczęście oglądało się to dobrze, zupełnie jak dawne filmy w stylu "Koziorożca 1". Warto znać, jeśli lubi się takie kino.

Wniosek: Ciekawe SF. Dla miłośników kameralnego kina.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger