"CSI: Crime Scene Investigation" ("CSI: Kryminalne Zagadki Las Vegas")

O czym to jest: Technicy kryminalistyczni rozwiązują zagadki kryminalne.

csi kryminalne zagadki las vegas serial plakat recenzja grissom fishburne danson

Recenzja serialu:

Zespół Perfect śpiewał kiedyś, że trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym. W domyśle znaczyło to, że należy odejść u szczytu formy, a nie w momencie, gdy jest się cieniem dawnej chwały. Ten smutny los spotkał serial "CSI", który z nowatorskiego serialu kryminalnego (założyciela osobnego gatunku seriali o kryminalistyce), zmienił się w idiotyczny, beznadziejnie zagrany i sztampowy popcornowy chłam. Ale po kolei.

Na samym początku "CSI" to same achy i ochy. W "mieście grzechu" Las Vegas pracuje grupa techników kryminalistycznych, którzy zbierają ślady na miejscach zbrodni i za ich pomocą łapią bandytów. Oczywiście od samego początku było to grubymi nićmi szyte (technicy kryminalistyczni przesłuchujący podejrzanych - no jasne...), ale miało swój urok. W zespole mieliśmy neurotycznego zdziwaczałego geniusza w roli szefa, rezolutną blondynę, etatowego Afroamerykanina, sympatycznego rednecka i błyskotliwą młodą damę "z problemami". Do tego cyniczny kapitan policji, uśmiechnięty patolog, szalony technik DNA i możemy się bawić. Podobało mi się to, że zbrodnie były dokonywane w nocy (fajny mroczny klimat), a przy tym nieźle naturalistyczne i pokręcone na tyle, że wychodziła z tego prawdziwa łamigłówka. Las Vegas wydaje się być idealnym miejscem do popełniania morderstw, nieprawdaż?

I było, przez jakieś osiem sezonów. Po drodze mieliśmy wprawdzie kilka wpadek (np. niedorzeczny odcinek z jasnowidzem), ale i fantastycznych momentów, takich jak dwuodcinkowy finał piątego sezonu, wyreżyserowany przez samego Quentina Tarantino (epickość do kwadratu!). Moim ulubionym jest zaś siódmy sezon, pełen mocnego, niemalże apokaliptycznego klimatu (głównie z powodu chwilowego zastąpienia głównego bohatera przez straumatyzowanego kryminalistyka z Baltimore - świetna rola Lieva Schreibera). Podsumowaniem dobrych czasów "CSI" był wątek seryjnego mordercy zwanego "Modelarzem", który robił mrożące krew w żyłach modele swoich własnych miejsc zbrodni.

Potem coś się popsuło w fabule. Z jednej strony twórcom chyba zabrakło pomysłów, a z drugiej serial zyskał kardynalny (w moich oczach) grzech - tzw. shipping, czyli romantyczne kojarzenie ze sobą głównych bohaterów. Zawsze ceniłem "CSI" za trzymanie wątków osobistych na dystans. Ale w dziewiątym sezonie zaczął się romans dwójki głównych postaci i wszystko diabli wzięli... Od tego momentu "CSI" zmienił się z kryminału w typowy amerykański tasiemiec: płytki, ograny i bez fajerwerków. Trochę pomogła wymiana głównego bohatera na Laurence'a Fishburne'a (dobry Morfeusz nigdy nie jest zły), ale był to zabieg chwilowy. Podtrzymał poziom serialu na znośnym poziomie do jedenastego sezonu, kiedy to nastąpiła kolejna zmiana bohatera, tym razem granego przez sympatycznego Teda Dansona. Niestety tej świeżości wystarczyło wyłącznie na dwunasty sezon, bo trzynasty okazał się być absolutną tragedią. Co najgorsze ci bohaterowie, którzy się ostali od początku produkcji, najzwyczajniej w świecie się zestarzeli. Smutno było patrzeć, jak niegdyś pełni werwy aktorzy stali się opaśli i gnuśni. Ale nie ma co się dziwić, w końcu ile lat można wygłaszać te same kwestie? Albo wymyślać świeże pomysły na zbrodnie, skoro wokół namnożyło się tyle seriali o podobnej tematyce? "CSI" ostatecznie dobił do piętnastego sezonu zakończonego filmem telewizyjnym "Immortality", czego już po prostu nie dało się oglądać (zwłaszcza, że finalny sezon zawierał w sobie najbardziej żałosnego antagonistę w historii produkcji kryminalnych, tzw. "Gig Harbor Killera"). Stał się źle zagranym, wtórnym, niestarannie zrobionym widowiskiem dla amerykańskich półgłówków. A nam pozostało ze smutkiem patrzeć, jak umiera legenda.

"CSI" powinien mieć maksymalnie dwanaście sezonów, nie więcej. Każda produkcja ma ograniczony limit potencjału, a twórcy powinni wiedzieć, kiedy skończyć (i nie bać się śmiałych ruchów w postaci częstszej wymiany bohaterów, w końcu nic tak nie ożywia akcji jak trup). Niemniej, jeśli jakimś cudem nie znacie "CSI", polecam wam zagłębić się w sezony 1-8. To w końcu klasyka.

Wniosek: Świetny serial do ósmego sezonu włącznie. Potem tendencja spadkowa zakończona upadkiem z klifu.


<<< Sprawdź kolejność oglądania serii "CSI"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger