"Selma"

O czym to jest: Martin Luther King walczy o prawo Afroamerykanów do głosowania w wyborach.

selma plakat recenzja filmu martin luther king

Recenzja filmu:

Rzadko mi się zdarza, bym miał taki problem z oceną filmu. "Selma" z jednej strony jest bowiem filmem mocnym i wyjątkowo sugestywnym, ale z drugiej... arcydziełem go nazwać nie można. Można powiedzieć, że seans w takim samym stopniu mnie zafascynował, jak i znudził. Radowała się przede wszystkim moja żądna wiedzy dusza, która uwielbia poznawać autentyczne historie, przeniesione na ekran dzięki magii srebrnego ekranu. Za to kinomaniak we mnie uznał po prostu, że "Selmę" można było zrobić lepiej.

Historia Martina Luthera Kinga i jednego z jego największych osiągnięć, jakim był marsz z miasteczka Selma w Alabamie, jest znana wszystkim Amerykanom. W Europie trudno nam pewnie uwierzyć, że zaledwie kilkadziesiąt lat temu czarnoskórzy Amerykanie byli traktowani w swoim kraju jak zwierzęta. "Selma" w doskonały sposób oddaje ducha tamtych czasów. Podobnie jak w "Amistad", widz wczuwa się w rolę i pozycję Afroamerykanów, nie mogąc objąć rozumem okrucieństwa, bezsensu przemocy i zwykłej ludzkiej podłości. Kto to widział, żeby okładać pałkami bezbronne kobiety, dzieci i starców? Na takie bestialstwo nie ma wytłumaczenia. Podobnie nie ma usprawiedliwienia na upokarzanie inteligentnych, wykształconych ludzi, którzy - tak się składa - mają niewłaściwy (w mniemaniu większości) kolor skóry. "Selma" bardzo mocno przemówiła do mnie jako widza, a to już coś znaczy, skoro nie jestem Amerykaninem i nie słyszałem wcześniej nazwy tego miasteczka (a samego Kinga znałem jedynie z jego sławnego przemówienia w Waszyngtonie). Pod tym względem każdy, kto chciałby zrozumieć specyfikę USA lat 60., powinien zapoznać się z tym filmem.

Wierność faktom jest niestety przekleństwem "Selmy", ponieważ film w większości pozbawiony jest jakiegokolwiek tempa. Ogląda się go jak dokument (w zwolnionym tempie), złożony z pociętych scen rozciągniętych na bardzo długi okres czasu. Na szczęście realizm i świetna gra aktorska powstrzymują widza przed zaśnięciem w fotelu, ale chyba dałoby się to nakręcić z większym rozmachem. Czasem film jest też zbyt martyrologiczny i wybiela (nomen omen) za bardzo Afroamerykanów. Wiemy przecież, że (jak zawsze) byli wśród nich zarówno ci dobrzy, jak i gorsi (obejrzyjcie chociażby "American Gangster"). Ale czy da się nakręcić hagiografię bez świętych? 

Co do obsady, to Martin Luther King zagrany jest w filmie po prostu wspaniale - rola niemalże godna Oscara. Także postacie drugoplanowe są niezwykle prawdziwe. Ze zdumieniem odkryłem, że legendarna Oprah Winfrey jest świetną aktorką! Tom Wilkinson i Tim Roth w roli czarnych charakterów (prezydenta i gubernatora) jak zwykle stoją na mistrzowskim poziomie, a camea zaliczyli też Cuba Gooding Jr. (biedny ten aktor, nigdy nie przebił się do pierwszego szeregu) i wciąż żywy Martin Sheen. Obsada zaiste godna arcydzieła. 

Jeśli nie wiecie o co chodzi Afroamerykanom protestującym współcześnie przeciwko brutalności policji w USA, obejrzyjcie "Selmę". Warto znać ten kawałek historii, głównie z powodu bohaterstwa zwykłych ludzi, którzy nie bali się oddać życia, by zmienić świat na lepsze. I - jak to w dobrych historiach bywa - zwyciężyli.

Wniosek: Film obowiązkowy do obejrzenia, ale tylko raz.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger