"Tut" ("Tutanchamon")

O czym to jest: Żywot Tutanchamona, legendarnego młodego faraona.

tutanchamon miniserial recenzja plakat ben kingsley

Recenzja miniserialu:

Czasem pewne produkcje po prostu nie wychodzą. Jako wprawny widz dostrzegam i doceniam, że twórcy robili co mogli by dostarczyć nam jak najlepszy produkt. Ale niestety, nawet przy tak zacnych zamierzeniach, brakuje czasem talentu, szczęścia... i dobrego pomysłu. Nawet, jeśli materiał źródłowy wręcz błaga o przeniesienie na ekran - tak jak w przypadku miniserialu "Tut".

Egipski faraon Tutanchamon nie byłby tak sławny, gdyby nie jego pełen skarbów grobowiec, odkryty w 1922 roku w sposób, którego nie powstydziłby się Indiana Jones. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że ten niegdyś zapomniany faraon zmarł młodo, mając około 20 lat, a przy tym całe życie cierpiał na sporą ilość wad wrodzonych (zapewne wskutek chowu wsobnego, popularnego wśród egipskiej arystokracji). Z historii wiemy również, że nie zostawił potomków, a władzę przejął po nim wpierw wezyr Aj, a następnie generał Horemheb. Obydwie te postacie pojawiają się w "Tut", co rzecz jasna dobrze świadczy o poszanowaniu faktów historycznych. Doceniam odrobienie lekcji przez scenarzystów, czego dowodem jest ukazanie wojny z królestwem Mitanni lub to, iż filmowy Tutanchamon utykał (z badań jego mumii wiemy, że miał szpotawą stopę). Dlaczego więc "Tut" to kiepska produkcja?

Po pierwsze - fabuła. Jest nudna, przegadana i mimo niezłego rozmachu scenicznego straszliwie czerstwa. Sceny ciągną się i wiją niczym Nil, a spiski i romanse rozwleczono do granic niestrawności. Akcję serialu dałoby się z powodzeniem zamknąć w dwóch odcinkach, niestety mamy ich aż trzy. Ponadto "Tut" pogrąża się w tych samych oparach absurdu co film "Exodus", zwłaszcza w kontekście relacji faraon/poddani. Kiedy w końcu producenci filmowi wbiją sobie do łbów, że faraon w Egipcie był bogiem, a nie "pierwszym pośród równych"? Niestety tutaj obserwujemy Tutanchamona jak biegnie na czele lekkiej piechoty, prowadząc ją do bitwy, a w wolnych chwilach włóczy się po ulicach Memfis, romansuje z dziewczyną z plebsu i ogólnie korzysta z życia. Tak, jasne... A, nie zapomnijmy również o dwuosobowym, brawurowym odbiciu z mitańskiego więzienia kapitana straży pałacowej...

Pod względem aktorskim mamy jedną, prawdziwą zaletę tej produkcji, dla której obejrzałem cały serial - jest nią Ben Kingsley. Ten aktor chyba świetnie czuje się w realiach dawnych czasów, czego najlepszym przykładem jest wspomniany "Exodus" oraz "Medicus". Kingsley zagrał wspaniale, zwłaszcza w zestawieniu z pozostałą, na wpół amatorską obsadą, która bardziej pasowałaby do reklamy proszku do prania. Tragiczny był faraon, tragiczni byli jego żona/siostra, kochanka, kapitan straży, najlepszy kumpel, generał... Piękni (i biali) jak z rozkładówki, lecz zagrali płasko, bez emocji, głębi i najzwyklejszego talentu. Na ich tle Kingsley świecił niczym słońce nad Saharą, i dlatego zapewne "Tut" nie został totalnie zmiażdżony przez krytykę.

Dobre są wprawdzie sceny batalistyczne (jak na możliwości telewizji oczywiście), a także scenografia. Ale to nie wystarczy, bym mógł polecić "Tut" z czystym sumieniem. Jeśli chcecie to obejrzeć, to tylko dla Bena Kingsleya, albo dlatego, że naprawdę nie ma nic innego w telewizji.

Wniosek: Starało się być dobre, ale nie wyszło.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger