"To Rome with Love" ("Zakochani w Rzymie")

O czym to jest: Cztery historie o zwykłych mieszkańcach Rzymu.

zakochani w rzymie film woody allen

Recenzja filmu:

Zachęcony rewelacyjnym "Midnight in Paris", które zmieniło (chwilowo) moje zdanie odnośnie filmów Woody'ego Allena, sięgnął po jedno z jego najbardziej zachwalanych dzieł, czyli "To Rome with Love". Obsada była imponująca: prócz samego Allena na ekranie zagościły naprawdę wielkie nazwiska amerykańskiego (Eisenberg, Baldwin) i europejskiego (Benigni, Cruz) kina, a także młode gwiazdy jak Ellen Page, która zachwyciła mnie w "Days of Future Past". Niestety doskonała obsada nic nie poradzi w przypadku braku dobrego scenariusza...

Wiem, o co chodziło Allenowi. Nakręcił antologię czterech niezależnych historii, których jedynym wspólnym mianownikiem jest Rzym. Pierwsza to przygody młodego amerykańskiego architekta uwikłanego w miłosny trójkąt, recenzowane przez (prawdopodobnie) jego starsze wcielenie. Druga opowiada o młodym włoskim małżeństwie w podróży poślubnej, wydanemu na pastwę erotycznych pokus w wielkim mieście. Trzecia historia dotyczy przeciętnego, zwykłego Włocha, który nagle staje się telewizyjnym celebrytą. Czwarta - i zdecydowanie najlepsza - w której zresztą gra sam Allen, przedstawia historię podstarzałego dyrektora opery, odkrywającego w teściu swojej córki nieoszlifowany, muzyczny diament. Podobnie jak "Midnight in Paris", ten film również nie stroni od odrobiny magii na ekranie i zjawisk, których nie da się racjonalnie wyjaśnić. Pod tym względem to taka współczesna bajka, tyle że dla mniej wprawionego i wymagającego widza.

Niestety ten film po raz kolejny udowadnia, że Allen kręci kino o bogatych ludziach, skierowane do innych bogatych ludzi lub też aspirujących do takowych. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że cały ten blichtr, który widzimy na ekranie, jest niczym innym jak dyskusją próżniaczego towarzystwa nad talerzami kawioru i kieliszkami wytwornego szampana. Nie kupuję tego i walczę z tym, bo "To Rome with Love" - gdy się je obedrze z iskrzącej stylistyki glamour - nie wnosi absolutnie nic nowego i oryginalnego do kinematografii. No może prócz lekcji, by nie wikłać się w miłosne zdrady i trójkąty, ale by dojść do tej konkluzji wcale nie trzeba oglądać tego filmu...

Doceniam zabawę formą i dobrą grę aktorską. Aktorzy spisali się na medal. Nie zabrakło też sporej dawki bystrego humoru (zwłaszcza w scenach ze śpiewaniem pod prysznicem). Ale to wszystko światełka i złudzenia, pod którymi czai się pustka scenariusza. Nie warto.

Wniosek: Proste i płytkie kino ubrane w piórka wytworności.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger