"American Sniper" ("Snajper")

O czym to jest: Amerykański snajper zabija islamistów.

snajper recenzja filmu plakat bradley cooper clint eastwood

Recenzja filmu:

Kult US Army w Hollywood nigdy się nie znudzi. Zwłaszcza w przypadku komandosów. Marines, Rangersi, Delta Force, SEAL's... Widzieliśmy już masę takich filmów, jak choćby zeszłoroczny "Lone Survivor" (zresztą - tak jak "American Sniper" - również opowiadający o niezniszczalnych operatorach SEAL's). Ale tym razem za kamerą stanął Clint Eastwood, co obiecywało nam kino poważne, głębokie i zmuszające do refleksji. A jakie było?

Cóż, powiem wprost, że spodziewałem się czegoś lepszego. Niby otrzymałem tu wszystko, co chciałem: wystarczająca dawka kultu SEAL's, fajny główny bohater, niezłe sceny batalistyczne (strzelanina w burzy piaskowej - rewelka!), poruszenie wątków stresu pourazowego oraz uzależnienia od wojny. Ale po prostu mi to nie wystarczyło. Chciałem dostać coś świeżego, coś czego jeszcze nie widziałem. Niestety tego typu strzelankę widziałem chociażby w "Black Hawk Down", gdzie była nieporównanie lepiej pokazana. Uzależnienie od wojny było bardziej dosadne w "The Hurt Locker", a o zespole stresu pourazowego opowiedziały dziesiątki filmów o Wietnamie, z "Czasem Apokalipsy" i pierwszym "Rambo" na czele. 

Niemniej film jest niewątpliwie solidnie zrobiony, nakręcony w stylu Eastwooda: prosto, surowo i bez ozdobników. Nie zgadzam się z krytykami, zarzucającymi gloryfikację amerykańskich herosów ubijających arabskich barbarzyńców. Nasz główny bohater, postępujący właśnie w ten sposób, sam stanowi najlepszy dowód, że takie nastawienie jest niczym innym, jak zwykłą propagandą (choć wierzę, że mniej wprawni widzowie odczytali tylko tę pierwszą, gloryfikującą warstwę). Ale ta historia mogła być bardziej głęboka (co jednak wymagałoby zastosowania złożonej konstrukcji fabuły, a to nie w stylu Eastwooda) albo bardziej popkulturowa, a wtedy potrzebowalibyśmy znacznie większej ilości strzelaniny. Niestety "American Sniper" wyparował mi z głowy już po paru dniach od seansu, a to niedobrze. Bo wspomniany "Lone Survivor", mimo że teoretycznie gorszy, dał się bardziej zapamiętać z szalonych scen akcji. 

Nie potrafię jednoznacznie ocenić tego filmu. Był dobry, może nie wybitny, ale dobry. Jednakże dla mnie nie wniósł nic nowego do kinematografii. A szkoda, bo wiem, że Eastwood ma jeszcze na tym świecie coś do powiedzenia.

Wniosek: Solidny film, ale niezbyt odkrywczy.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger