"Dark Phoenix" ("X-Men: Mroczna Phoenix")

O czym to jest: X-Meni walczą z kosmitami.

x-men mroczna phoenix feniks film turner mcavoy fassbender chastain

Recenzja filmu:

Drodzy widzowie, to już koniec. Po jedenastu filmach i jednym serialu pożegnaliśmy się z uniwersum „X-Menów” spod znaku Foxa. Oczywiście całkiem możliwe, że pojawią się jeszcze jakieś dodatkowe produkcje (na półce wciąż leży „New Mutants”, mówi się też o „Deadpoolu 3”), ale jeśli chodzi o główną linię fabularną spod znaku Profesora X i spółki – to tyle. Ale nie martwcie się, bo za parę lat nasze ukochane postacie powrócą w nowym wydaniu, prawdopodobnie w ramach niekończącej się serii „Marvel Cinematic Universe”. To jednak pieśń przyszłości.

Powyższe wydarzenia sprawiły, że przed „Dark Phoenix” stało poważne zadanie godnego pożegnania przygód mutantów. Obawiam się jednak, że było z góry skazane na porażkę. Po pierwsze takie pożegnanie (i to w jakim stylu!) zapewnił już „Logan”, który jest jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – filmem superbohaterskim w historii kina. A po drugie „Dark Phoenix” opowiedział tą samą historię co „The Last Stand”, tyle że w innej wersji. To spowodowało, że już na starcie „Dark Phoenix” było porównywane ze swoją poprzedniczką. A to nigdy nie wychodzi na dobre. 

Swoją drogą rzadko zdarza się, by ten sam człowiek miał okazję dwa razy pokazać to samo na ekranie. To trochę tak jakby Peter Jackson nakręcił remake „Władcy Pierścieni”, albo Tarantino nową wersję „Pulp Fiction”. W tym wypadku Simon Kindberg, scenarzysta „The Last Stand”, dostał w ramach dyrektorskiego debiutu szansę na stworzenie „Dark Phoenix” (do którego też napisał scenariusz). Kindberg wielokrotnie podkreślał jak niezadowolony jest z ostatecznego kształtu „The Last Stand” i że wg niego historia Jean Grey i jej mrocznej osobowości zasługuje na o wiele lepszą odsłonę. Obawiam się jednak, że „Dark Phoenix” podobało mi się nieco mniej niż „The Last Stand”. Wprawdzie uwielbiam „młodą” ekipę X-Menów, ale to oryginalna wersja prezentowała potężny rozmach godny supermocy mutantów (lot mostem Golden Gate!). Tutaj mieliśmy do czynienia raczej z kameralną historią, która po wydarzeniach z "Apocalypse" prezentowała się nieco blado.

No właśnie, jak tam fabuła? Z „The Last Stand” ma tyle wspólnego, że główną protagonistką jest Jean Grey, w której Profesor X „zakopał” mroczną osobowość zdolną zniszczyć cały świat. Gdy złe alter ego Jean wychodzi na wierzch, X-Meni muszą się zjednoczyć, by ją powstrzymać. Ciekawostką jest debiut w tym uniwersum wątku kosmitów reprezentowanych przez diabolicznie blondwłosą Jessicę Chastain. Mam co do tego mieszane uczucia. Siłą uniwersum „X-Menów” była potęga alegorii. Dyskryminacja, nietolerancja czy poczucie wyobcowania mutantów stanowiły zawsze doskonałe odniesienie do problemów współczesności, takich jak np. prześladowania społeczności LGBT. Dzięki temu, choć forma wskazywała na kino rozrywkowe, przygody X-Menów przekazywały coś więcej niż tylko popkulturową sieczkę. Dorzucenie do tego grajdołka kosmitów trochę zaburzyło proporcje. Historia z powodzeniem mogłaby zostać na Ziemi i być tak samo atrakcyjna. 

Mocną stroną „Dark Phoenix” są za to efekty wizualne – prawdopodobnie najlepsze w całej serii! Jeszcze chyba nigdy supermoce nie wyglądały tak kolorowo i atrakcyjnie. Finalna rozróba w pociągu to naprawdę niezłe osiągnięcie choreografii (choć wydaje się nieco zbyt płaska jak na koniec filmu; podczas seansu szczerze myślałem, że to wstęp do czegoś więcej). Ukłony kieruję w stronę postaci Nightcrawlera, który w końcu się zdenerwował, i to z jakim efektem! Szkoda tylko, że Kindberg postanowił zmarginalizować potencjał postaci Quicksilvera – zwłaszcza że akurat jego nie zobaczymy już w nowym wydaniu (przypomnijmy, że jego marvelowa kopia pojawiła się już w „Age of Ultron”). Naprawdę szkoda, bo to jedna z fajniejszych postaci! Ale jak to mówią – nie można mieć wszystkiego. 

„Dark Phoenix” to naprawdę fajny film, na dodatek ubogacony rewelacyjną ścieżką dźwiękową samego Hansa Zimmera. Czy warto oglądać? Tak. Ale polecam oglądać w chronologicznej kolejności wydarzeń, a nie wg kolejności produkcji – wtedy na sam koniec obejrzycie „Logana” i będziecie mieli poczucie prawdziwego katharsis.

Wniosek: Całkiem przyjemne, choć można było pokusić się o więcej.


<<< Sprawdź kolejność oglądania serii "X-Men"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger