"Crouching Tiger, Hidden Dragon" ("Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok")

O czym to jest: Chiński mistrz walki chce pomścić śmierć mistrza.

przyczajony tygrys ukryty smok film recenzja kung fu wuxia michelle yeoh ang lee

Recenzja filmu:

Bardzo nie lubię sytuacji, gdy w ogóle nie pamiętam filmu, który niedawno oglądałem. Zawsze się wtedy zastanawiam, czy po prostu za mało się skupiłem, czy może po prostu trafiłem na kiepską produkcję... Ale chyba postawię na to drugie, bo przecież są filmy, które potrafią mi się wyryć w pamięci od pierwszej sekundy. Niestety "Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok" do nich nie należy.

Nie dogaduję się za bardzo z kinem chińskim. Jest to dla mnie na tyle daleka kultura, że nie przemawia do mnie sposób narracji stosowany w tamtejszych filmach. Nawet produkcje zachodnie ze sporym pierwiastkiem chińskim sprawiają mi pewien problem! Ale może tym razem wina leży głównie po stronie reżysera. Jak do tej pory wszystkie filmy Anga Lee na jakie trafiłem, okazały się być potwornie nudne (dlatego też wciąż nie obejrzałem "Życia Pi" i "Brokeback Mountain" - boję się rozczarowania). Niemniej w przypadku tej produkcji nie mogę odmówić Chińczykom rozmachu i umiejętności tworzenia wielkich widowisk. Trzeba zaznaczyć, że "Przyczajony Tygrys" na nowo wprowadził do Hollywood filmy klasy wuxia, czyli chińskie kino batalistyczne ze spektakularną, wręcz nadnaturalną choreografią. I choćby tego osiągnięcia nie sposób mu odmówić.

Gorzej z fabułą. Z tego co pamiętam, a oglądałem to zaledwie miesiąc temu, mamy w tym filmie doświadczonego mistrza, który przed przejściem na emeryturę chce dopaść morderczynię swojego nauczyciela. Po drodze spotyka miłość z dawnych lat (również walczącą wszelaką bronią białą), pojawia się też mega potężny miecz o niezwykłych właściwościach, młoda i ambitna wojowniczka, oraz jej ukochany - zawadiacki rozbójnik. W tym dziwnym konglomeracie postaci i zależności, naliczyłem co najmniej dwie historie miłosne, sporo nawalanki i kompletny brak logiki. Za dużo jak na dwie godziny filmu, o wiele za dużo! Oczywiście fajnie było popatrzeć na skakanie po czubkach drzew i fruwanie w powietrzu, ale pod tym względem dużo bardziej zapadł mi w pamięć "Dom Latających Sztyletów", choć rzecz jasna był tak samo ckliwy.

Nie wątpię jednak, że "Przyczajony Tygrys" może się podobać i nie dziwię się, że ma wielkich fanów. Ja jednak tego nie kupuję (to znaczy kupiłem na płycie, ale nie zamierzam więcej oglądać). Wciąż mam nadzieję, że gdzieś czeka na mnie dobry chiński film, który zmieni moje podejście do kina z tamtego rejonu świata.

Wniosek: Wizualnie imponujące, ale zakręcone i niestety nudne.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger