"King Kong"

O czym to jest: Ekspedycja porywa gigantycznego goryla z wyspy potworów.

king kong film recenzja peter jackson adrien brody naomi watts

Recenzja filmu:

Uwielbiam Petera Jacksona za to, co zrobił ze światem "Władcy Pierścieni". Nikt nie zaprzeczy (prócz nielicznych tolkienowskich purystów), że to doskonałe kino przygodowe, które przyniosło twórcom miliony dolarów czystego zysku. Nic więc dziwnego, że niesiony falą sukcesu po "Powrocie Króla", Jackson zabrał się za remake "King Konga" z 1933 roku, czyli swojego ulubionego filmu. Ciekawostką jest, że to właśnie oryginalny "King Kong" zachęcił kilkunastoletniego Jacksona do tego, by zostać filmowcem. 

I to jest chyba największy problem. Bo o ile nie można odmówić nowemu "King Kongowi" gigantycznego rozmachu, wizji, doskonałej obsady i spektakularnych efektów, to niestety przesyt wspomnianych elementów czyni ten film niestrawnym. Peter Jackson tak się starał i chciał pokazać tak dużo, że zatracił dystans do własnej produkcji. W skutek tego jego "King Kong" jest absurdalnie długi (trwa trzy godziny!), a przez to zwyczajnie nudny. Oglądałem go kilka razy na DVD i nigdy jeszcze nie wytrwałem całości w jednym rzucie, zasypiając gdzieś w połowie. Dość powiedzieć, że przez pierwszą godzinę (!) na ekranie zupełnie nic się nie dzieje. Dopiero gdy nasi bohaterowie docierają na mityczną Wyspę Czaszki pełną gargantuicznych potworów, akcja się zagęszcza, i to aż do przesady. Przykładowo: ile minut można uciekać przed stadem diplodoków, jednocześnie okładając pięściami polujące raptory? Po pierwszych pięciu minutach robi się to zbyt nużące. Albo scena z robalami na dnie wąwozu - co takiego wniosła do filmu prócz okazji do przedstawienia wielkich pająków i karaluchów? Wszystkie te elementy, uzupełniane przez długie minuty wpatrywania się wielkiego goryla w główną bohaterkę, można by z powodzeniem wyciąć. Kto wie, może wtedy "King Konga" dałoby się wartko oglądać?

Jestem bardzo rozczarowany, bo tak wyglądający film zasługuje na o wiele lepszy (i krótszy!) montaż. Przecież wstawki z okresu Wielkiego Kryzysu, Nowy Jork z lat międzywojennych, czy realia wodewilu i burleski zostały tu odwzorowane w sposób doskonały. Tak samo koncept Wyspy Czaszki z ruinami dawnej cywilizacji, pełnej dinozaurów i innych megastworzeń, robi piorunujące wrażenie. Że już nie wspomnę o parowcu Venture z epicką załogą, godną najlepszych morskich historii przełomu XIX i XX wieku. Panie Jackson, jak mógł pan sknocić taki potencjał! Wprawdzie krytycy zachwycają się nowym "King Kongiem" ze względu na wielkie podobieństwo do oryginału z 1933 roku, ale dla mnie taki aspekt zawsze będzie drugorzędny, bo film musi być dobry sam w sobie. A tym razem tak nie jest.

Efekty specjalne, choć spektakularne w 2005 roku, dziś nieco trącą myszką. Na szczęście nadal znakomicie spisują się aktorzy - przede wszystkim Naomi Watts (kobieta-kameleon, którą można łatwo wylaszczyć lub zbrzydzić, w zależności od potrzeb filmu, w którym gra), ale też solidny Adrien Brody, zawsze zabawny Jack Black czy klasycznie przystojny Thomas Kretschmann (który niestety nie zrobił wielkiej kariery w Hollywood). Nie można też zapomnieć o Andy'm Serkisie w podwójnej roli plugawego kuka, a także tytułowego Konga. Jego motion capture jak zwykle pozamiatał - a kontynuację tego trendu możecie oglądać w nowej "Planecie Małp"

To wszystko jednak za mało, bym chciał wracać do tej produkcji. Liczę na to, że tegoroczny "Kong: Skull Island" pokaże nam najsłynniejszego filmowego goryla w znacznie bardziej godny sposób. Oby!

Wniosek: Wizualnie imponujące, ale śmiertelnie nudne!


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger