"Stargate Origins"

O czym to jest: Naziści opanowują portal prowadzący na inną planetę.

gwiezdne wrota 2018 serial

Recenzja serialu:

W moim życiu istnieją trzy niezwykle ważne franczyzy science fiction, na których się wychowałem, z których czerpię inspirację i które nigdy mi się nie znudzą. Pierwsza to "Star Wars", druga to "Alien/Predator", a trzecia to "Stargate", czyli kultowy film i łącznie 17 sezonów trzech seriali! Niestety, wraz ze skasowaniem "Stargate Universe" w 2011 roku, całą franczyzę przykrył piach pustyni. Dlatego gdy dowiedziałem się, że młoda ekipa filmowców bierze się za reanimację mojego kochanego uniwersum, aż podskoczyłem z radości. Niestety tylko po to, by z rozpędu walnąć głową w sufit.

Nie wybaczę tego, co wspomniani "młodzi twórcy" zrobili z tą serią. "Stargate Origins" jest prequelem filmu Rolanda Emmericha z 1994 roku. Akcję umiejscowiono tuż przed II wojną światową w Egipcie, co niebezpiecznie zbliżyło fabułę do "Indiany Jonesa i Poszukiwaczy Zaginionej Arki". Nawet zgadzał się główny wróg - zostali nim oczywiście naziści, pragnący za pomocą tajemnych mocy podbić świat (jak przecież wiadomo, widok oddziałów SS w Egipcie roku 1938 był rzeczą powszechną). Doceniam wysiłek scenarzystów, którzy z "Origins" chcieli zrobić pomost między oryginalnym filmem "Stargate" a późniejszym serialem "Stargate SG-1", łatając i wyjaśniając pewne nieścisłości (jak choćby to, czemu strażnikami Ra byli ludzie, a nie Jaffa - muszę przyznać, że zawsze mnie to frapowało). Główną bohaterką uczyniono Catherine Langford, którą do tej pory znaliśmy wyłącznie jako starszą panią. Młoda Catherine, w towarzystwie brytyjskiego oficera i wygadanego Egipcjanina, wyrusza przez Gwiezdne Wrota na obcą planetę Abydos, by uratować swojego ojca z rąk nazistów - tak w jednym zdaniu można streścić fabułę. Brzmi jak słaby fanfilm? Niestety dokładnie tym jest "Stargate Origins".

"Origins" wypuszczono w Internecie jako dziesięcioodcinkowy serial, składający się z 10-minutowych odcinków (czyli łącznie całość ma 100 minut). Ponoć mają go teraz zmontować w jeden film telewizyjny. Ale szczerze? Jak dla mnie mogą z niego zrobić nawet musical na lodzie - tu już nic nie pomoże. Takiej amatorszczyzny nie widziałem od naprawdę bardzo dawna! Scenografia to karton i plastik, aktorstwo nie wykracza poza ramy szkolnego teatrzyku, dialogi brzmią tak sucho jak na Egipt przystało, a efekty specjalne osiągają poziom żenady porównywalny ze smokiem z "Wiedźmina". Już nie wspomnę o "humorystycznych" scenach w rodzaju nazisty noszącego damskie ciuchy, albo o końskich zalotach dwójki głównych bohaterów. A i ci Goa'uldowie... Fani uniwersum wiedzą, że rasa wężopodobnych kosmitów, przejmujących ludzkie ciała i udających starożytne bóstwa, to fantastyczny pomysł na wrogów w serialu science fiction. Tymczasem władająca planetą Abydos bogini Aset wygląda jak ta dziwaczna koleżanka, która zrobiła sobie (w jej mniemaniu zjawiskowy) strój na Halloween tylko po to, by wyglądać jak Ciocia Klocia. Poza tym nie wybaczę śmiertelnych grzechów dla franczyzy - dziwacznych dźwięków otwieranych i zamykanych Wrót, braku świecących szewronów, czy w końcu nieświecących oczu Goa'uldów (zamiast tego aktorzy nosili absurdalne żółte soczewki kontaktowe!). 

I jeszcze słówko o aktorach. Bardzo nie lubię, gdy w produkcjach z jednego uniwersum zatrudnia się tego samego aktora do dwóch różnych ról, nie dając mu nawet porządnej charakteryzacji (doklejone wąsy się nie liczą). Choć bardzo lubię Connora Trinneera (znacie go jako Tripa ze "Star Trek: Enterprise"), to ten aktor miał już swoje pięć minut jako Michael w "Stargate Atlantis". Naprawdę nie trzeba było z niego robić profesora Langforda... O reszcie dzieciaków na ekranie się nie wypowiem, ponieważ jestem przekonany, że sam zagrałbym lepiej od nich, wliczając w to role damskie! Powiedzieć, że położyli ten serial, to nic nie powiedzieć. Przecież taka tandeta nie przeszłaby nawet jako zaliczenie semestru na PWST...

Ale nie to jest najgorsze. Żenujące wykonanie "Stargate Origins" prawdopodobnie na zawsze pozbawiło widzów szansy na wskrzeszenie telewizyjnych "Gwiezdnych Wrót", które byłyby kontynuacją dotychczasowych przygód, a nie kolejnym rebootem. I tego, jak słowo daję, nie wybaczę nigdy.

Wniosek: Tragiczna amatorszczyzna. Wszystko w tej produkcji jest złe!


<<< Sprawdź kolejność oglądania serii "Stargate"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger