"Solo: A Star Wars Story" ("Han Solo: Gwiezdne Wojny - Historie")

O czym to jest: Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...

han solo gwiezdne wojny historie film recenzja ron howard emilia clarke

Recenzja filmu:

Kiedy usłyszałem, że nowi właściciele marki "Star Wars" będą kręcić spin-offy (czyli filmy poboczne w stosunku do głównych Epizodów), przygody Hana Solo wydawały mi się najbardziej naturalnym kandydatem. Ten arogancki, szelmowsko uroczy przemytnik jest prawdopodobnie najbardziej wyrazistym "dobrym łotrem" w historii kina. Niemniej zagranie go przez kogoś innego niż Harrisona Forda wymagało wielkiej odwagi i niemałej dozy wrodzonego talentu. Z dumą i zachwytem mogę powiedzieć - udało się!

"Solo" to film, który właściwie nie ma słabych punktów. I nie mówię tego dlatego, że jestem fanem "Star Wars". To zdecydowanie najlepsza produkcja uniwersum od czasów oryginalnej trylogii - lepsza nawet od "Ostatniego Jedi", którym byłem zachwycony. Jest tu wszystko, czego oczekujemy od brawurowej przygodówki w klimacie space opery - humor, tempo, doskonale rozpisane postacie, mnogość lokacji i zwrotów akcji, obłędna scenografia i świetne efekty specjalne! Dawno nie wyszedłem z kina aż tak pozytywnie nastawiony. A przypomnijmy, że wiele złego powiedziano na temat "Solo" - zaczynając od zmiany reżysera w trakcie produkcji (co często zwiastuje katastrofę), poprzez rzekomy brak talentu Aldena Ehrenreicha w roli głównej, aż po brak dobrego pomysłu na fabułę. Na szczęście żaden z tych zarzutów nie znalazł potwierdzenia w rzeczywistości!

Scenarzyści (legendarny Lawrence Kasdan, który napisał już trzy Epizody "Star Wars" oraz pierwszego "Indianę Jonesa", wspomagany tym razem przez syna Jonathana) wyraźnie przyjęli założenie, że jeśli mają już zrzynać, to będą zrzynać od najlepszych. Ekipa bandziorów (pod przywództwem kultowego jak zawsze Woody'ego Harrelsona) to zaś wypisz-wymaluj załoga z "Firefly"! Nawet nie trzeba zgadywać kto jest kim - to po prostu Mal, Zoe i Wash jako żywi! Zresztą pierwszy akt filmu wygląda jak kolejny odcinek wspomnianego "Firefly" - i to bardzo dobry odcinek! Później, gdy na ekranie pojawia się Lando Calrissian, akcja się zagęszcza. "Solo" wspaniale wpisuje się w klimat zarówno "Nowej Nadziei", jak i "Imperium Kontratakuje". Znajdziecie w tym filmie odpowiedź na wiele pytań nurtujących fanów od dziesięcioleci - jak Han poznał Chewbaccę, jak wygrał Sokoła Millennium od Lando, czy też jak dokonał legendarnego przelotu Trasą na Kessel. No i przy okazji dowiemy się, czemu Sokół wygląda jak kupa złomu... Nie żartuję - jeśli istnieje definicja doskonałego prequelowego spin-offa, to "Solo" z całą pewnością wypełnia jego definicję.

Co ważne, "Solo" czyni też gigantyczny ukłon w stronę wieloletnich fanów Sagi, takich jak ja.  Początek filmu jest niemalże żywcem wyjęty z książki "Rajska Pułapka", niekanonicznej już noweli o przygodach młodego Hana Solo. Dodatkowo "Solo" de facto na nowo przywraca do kanonu trylogię książek "Przygody Lando Calrissiana"! Nie mogę też zapomnieć o rozlicznych drobniejszych smaczkach, takich jak pojawienie się planety Mimban, koreliańskich stoczni czy w końcu finałowego, gigantycznego nawiązania do przygód z serialu "The Clone Wars"! W kinie dosłownie złapałem się za głowę i prawie wyskoczyłem z fotela! Rewelacja!

Kathleen Kennedy, która od czasów "Przebudzenia Mocy" czuwa nad całą Sagą, jeszcze ani razu mnie nie zawiodła - ta kobieta doskonale czuje klimat "Star Wars" i wie, jak dostarczać wspaniałych, porywających widzów przygód. Jej wybór Rona Howarda na "awaryjnego" reżysera "Solo" był oczywistym strzałem w dziesiątkę (zresztą trudno się temu dziwić - Howard to jedno z większych nazwisk w Hollywood, mający na koncie m.in. takie hity jak "Willow" czy "Apollo 13"). Tak samo obsada absolutnie mnie nie zawiodła. Alden Ehrenreich jako młody Han Solo zrobił to, co Chris Pine z rolą Kirka w nowym "Star Treku" - nową, dynamiczną interpretację z wielkimi ukłonami w stronę oryginału. Chciałbym zobaczyć więcej filmów z Ehrenreichem w tej roli! Dodatkowo Donald Glover wręcz urodził się, by zagrać młodego Lando Calrissiana (być może był nawet lepszy od oryginału!). O kultowym Harrelsonie już wspomniałem, więc napomknę o doskonałym Paulu Bettany'm jako czarnym charakterze (co ciekawe podobnie jak Howarda też zatrudniono go do "Solo" dosłownie w ostatniej chwili), a także prześwietnej Phoebe Waller-Bridge w roli droida L3 z feministyczno-marksistowkim zacięciem. Jedynie Emilia Clarke nie popisała się niczym wybitnym, ale przynajmniej nie bolała mnie na ekranie, a to już coś. Przynajmniej wątek romantyczny nie był płaski jak w "Ataku Klonów", tylko miał ręce i nogi!

"Solo" jest tak dobry, że nie mam innego wyjścia niż dać mu maksymalną ocenę i status filmu kultowego. To jedna z tych przygód "Star Wars", do których będę wracał raz za razem. Chcę więcej!

Wniosek: Fantastyczne, zabawne, wartkie kino! Na poziomie oryginalnej trylogii!


<<< Sprawdź kolejność oglądania serii "Star Wars"! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger