Czy widzowie powinni stawiać żądania twórcom filmów?

"My fani uważamy…"



Na początek ustalmy jedno: odbiorcy zawsze byli istotną częścią kinematografii. Bez widzów nie byłoby filmów, muzyki, nie byłoby niczego. Nie jest tajemnicą, iż podstawowym czynnikiem decydującym czy coś zostanie wyprodukowane i trafi do kin, są słupki sprzedaży. Jest to rzecz niezmienna. Nie wszystko jednak tkwi w bezruchu. W dobie Internetu i globalnej komunikacji zmieniła się skala wielu zjawisk, w tym coś co można nazwać badaniem nastrojów. Twórcy filmów nie muszą polegać na opinii krytyków i drastycznie ograniczonej ilościowo grupy badanych. Niemal natychmiast każdy teaser, trailer czy plakat reklamowy zostaje przeanalizowany i oceniony przez ludzi z całego świata. Szybkość i łatwość z jaką możemy się obecnie ze sobą komunikować, zaciera granicę między twórcami i odbiorcami. Obecnie pijąc poranną kawę (zupełnie przypadkowo taką samą jak nasz ulubiony bohater filmowy) możemy, za pośrednictwem social mediów, dowiedzieć się, co na śniadanie je ulubiony reżyser, gdzie wakacje spędza znienawidzona aktorka (i czy na pewno ma brzydka pogodę) albo jak po drugiej stronie globu scenarzyści pracują nad nowymi odcinkami ukochanego serialu. Ma to swoje ogromne zalety, gdyż produkcje wydają nam się bliższe, przywiązujemy się do nich i ich twórców, a co za tym idzie jesteśmy skłonni chętniej pójść do kina (czyli wydać pieniądze). Ale równocześnie rosną nasze wymagania. Obecnie odbiorcy roszczą sobie prawo do wyrażania kategorycznych opinii i podejmują próby (często zakończone sukcesem!) wpływania na ostateczny kształt filmu, serialu czy losów postaci. Z jednej strony jest to świetna okazja, by twórcy usłyszeli głos osób, które konsumują ich produkt. Jednak równocześnie prowadzi to do kuriozalnej sytuacji, gdzie twórcy są zmuszeni starannie ukrywać pewne rzeczy, by nie popsuć efektu finalnego, a czasem tłumaczyć się z decyzji, których efektów nikt jeszcze nie widział w formie finalnej. Ekipa Jest Kultowo! spróbuje zmierzyć się z zagadnieniem postawy roszczeniowej wśród odbiorców.

Dlaczego twórcy filmów powinni słuchać odbiorców?


Wedge: Inżynier Mamoń w kultowym „Rejsie” mawiał, że lubimy to, co znamy. Co za tym idzie, im bardziej film czy serial się podoba, tym chętniej widzowie wydadzą na niego pieniądze. Współcześnie oczekujemy produktu wysokiej jakości, ale też jak najlepiej dopasowanego do naszych preferencji. Oglądając historię rozpalającą wyobraźnię życzymy sobie, by akcja poszła w oczekiwanym kierunku (a kiedy tak nie jest, wieszamy psy na scenarzystach i producentach). Widz nie chce już niespodzianki, cliffhangera czy nagłego zwrotu akcji, a chce dostać dokładnie to, czego potrzebuje. Najlepszym przykładem takiego oporu fanów wobec twórców są ostatnie awantury związane z domniemaną śmiercią niektórych bohaterów seriali „The Walking Dead” oraz „Gry o Tron”. Popyt kreuje podaż, zatem twórcy słuchający fanów i dający im to, o co wprost proszą, będą noszeni na rękach, a idący z nimi na czołowe starcie (jak George Lucas) strącani w otchłań krytyki.

Kadr z serialu "The Walking Dead"

Taraissu: Zasadnicze pytanie jest takie: jakich odbiorców mamy na myśli? To nie jest grupa homogeniczna, a tak się składa, że czas na to, by siedzieć godzinami w Internecie i śledzić (a przede wszystkim komentować) wszystkie doniesienia na temat produkcji, ma naprawdę ograniczona liczba osób. Nie ma znaku równości między zwykłym odbiorcą, a fanem (samych fanów przecież też można podzielić na  podgrupy: geek, nerd, shipper etc.). Z doświadczenia wiem, że fandom NIGDY nie jest zadowolony, choć równocześnie zrzesza najbardziej zaangażowanych odbiorców, którzy wydają krocie na gadżety, komiksy, książki, gry i kolejne wizyty w kinie.  


Dlaczego fanom zależy tak bardzo, by mieć wpływ na ostateczny kształt danej produkcji?


Wedge: Ludzi fascynuje kino. Gdyby tak nie było, nikt nie oglądałby filmów i seriali. Ekran kina czy telewizora pobudza wyobraźnię i pomaga oderwać się od codzienności. Wielu widzów marzy, by zostać aktorami czy reżyserami filmowymi. Próba wpłynięcia na produkcję jest takim sposobem na stanięcie „po drugiej stronie” kamery. Widz doceniony to widz wierny – jeśli fan poczuje, że jego uwagi zostały wzięte pod uwagę (nawet jeśli zupełnie przypadkowo), będzie bronił filmu tak mocno, jakby sam go wyreżyserował. Dostanie więc produkt dopasowany do jego upodobań, ale też taki, z którym będzie emocjonalnie związany.

Kadr z filmu "Man of Steel"

Taraissu: Nie zapominajmy, że fani często utożsamiają się z konkretnymi bohaterami i dlatego wydaje im się, że wiedzą najlepiej jak powinny potoczyć się ich losy, jakie decyzje powinni podjąć, a nawet w co się ubierać. W tej perspektywie decyzje reżysera i scenarzysty mogą wydawać się niemal gwałtem na samym odbiorcy. 

Wymarzony główny bohater czyli jaki?


Wedge: Wymarzony bohater to bohater fajny! A co to dokładnie znaczy? Dla współczesnego widza liczy się to, by postać była charyzmatyczna, zadziorna, z poczuciem humoru i urokiem osobistym. Mniej istotne jest to, jak wygląda (choć nie zmieniło się jedno kryterium: ma być przystojna) – jej płeć i kolor skóry straciły na znaczeniu, pod warunkiem oczywiście, że nie są zbyt eksponowane. Dzisiejszy heros musi być everymanem, a zarówno mężczyźni jak i kobiety znajdą w takiej postaci coś dla siebie. Oczywistym jest jednak, że współcześnie wszystkie grupy etniczne, płcie czy orientacje seksualne muszą być w taki czy inny sposób reprezentowane w filmach – co wzbudza i będzie wzbudzać krytykę u tych, którzy danego bohatera wyobrażali sobie inaczej. Ale dla całej reszty widzów, którzy wydadzą pieniądze na bilet, najistotniejsze będzie, czy postać jest fajna. Jeśli tak – wtedy będą zachwyceni.


Multietniczna obsada i producenci filmu "Przebudzenie Mocy"

Taraissu: Dawniej to była prosta odpowiedź: biały mężczyzna, najlepiej młody, przystojny. Jednak populacja ludzka jest dużo bardziej złożona i każdy odbiorca ma prawo „posiadać” bohatera, z którym będzie mógł się utożsamić. Fantastycznie na ten problem zareagował Disney, obsadzając  w „Przebudzeniu Mocy” w rolach głównych czarnoskórego aktora, kobietę i Latynosa. Oczywiście takie rozwiązanie spotkało się z krytyką. Rey jest dziewczyną, a więc nie może, w opinii krytyków, być wzorem dla chłopców (ze względu na płeć). Do tego jeszcze dochodzą bardziej kontrowersyjne kwestie, np. preferencje seksualne postaci. Przez Internet przetoczyła się fala dyskusji na temat LGBT w kontekście domniemanego romansu Finn-Poe. Przy takiej wielogłosowości wydaje się niemożliwym, by sprostać oczekiwaniom odbiorców. Zawsze jakaś grupa musi zostać pokrzywdzona.

Czy twórcy powinni tłumaczyć się ze swoich decyzji?


Wedge:  Tłumaczyć to za dużo powiedziane. Ale powinni słuchać i wyciągać wnioski. Twórca filmu, przedstawiając produkt w takiej, a nie innej formie, automatycznie musi być gotowy na odpowiedź zwrotną – czasem pozytywną, czasem nie. Wierzę, że każdy reżyser czy producent chce wypuścić jak najlepszy produkt (czy raczej: taki, który najwięcej zarobi), więc nie dopatrywałbym się w ich działaniach sabotażu. Po prostu czasem komuś wychodzi lepiej, a czasem gorzej. Artyści nie muszą się tłumaczyć ze swoich decyzji, ale jeśli publika jest niezadowolona, powinni posypać głowę popiołem, wyciągnąć wnioski na przyszłość i następnym razem naprawić błędy. Wyjdzie to z korzyścią dla wszystkich. W końcu człowiek uczy się i doskonali przez całe życie!


"Kontrowersyjny" kadr z "X-Men: Apocalypse"

Taraissu: Ale po co i dlaczego? To, że fani uzurpują sobie prawo do współposiadania produktu, nie znaczy, że automatycznie je nabywają. Kilka dni temu Bryan Singer odpowiedział na falę krytyki w związku z filmem „X-Men: Apocalypse”. To o tyle ważne, że film jeszcze nie miał premiery! Niektóre z zarzutów wydawały się doprawdy niedorzeczne, jak: wzrost aktora wcielającego się w tytułowego villaina (i to w czasach, gdy mężczyźni mający ponad 180 cm wzrostu wypadają bardzo przekonująco jako krasnoludy w „Hobbicie”…) czy odcień koloru skóry postaci (każde dziecko chyba już wie, że wszystko zależy od filtru i ustawień monitora – kwestię marketingu i wypuszczania do Internetu nieobrobionego zdjęcia pozostawmy na inną okazję). W związku z zacierającą się granicą między twórcą i odbiorcą, obie strony tracą dystans. To trochę jak z szefem, który próbuje być kumplem swoich pracowników. Jest pewna różnica między wysłuchaniem opinii i odpowiedzią na pytania a tłumaczeniem się. Film powinien bronić się sam, bo i tak to słupki sprzedaży zadecydują, czy produkcja okazała się sukcesem czy porażką. Pamiętajmy, że hejterzy to zaledwie ułamek widowni. Tu znowu przywołam przykład Disneya i odpowiedź na zarzut fandomu, że w filmie „Rogue One” główną bohaterką znowu będzie kobieta. Wszelkie prognozy mówią o tym, że kasa będzie się zgadzać, więc producenci i twórcy mogą puścić te zarzuty mimo uszu. A fani i tak pójdą do kina, bo przecież coś krytykować trzeba.

Czy fani powinni mieć prawo głosu?


Wedge: Fani zawsze mieli prawo głosu! Zacznijmy od pierwszego, czyli głosowania nogami (i portfelami). Finansowa klapa filmu może mieć różne przyczyny, ale najpowszechniejszą jest to, że po prostu nie podoba się widzom. Internet rozszerzył też definicję krytyka filmowego – kiedyś była to elitarna grupa dziennikarzy i pisarzy, a współcześnie każdy może prowadzić bloga czy vloga poświęconego filmom (czego najlepszym przykładem jest właśnie Jest Kultowo!). Twórcy filmów powinni wsłuchać się w ten chór zbiorowej inteligencji widzów i z nim współpracować – świetnym przykładem takiej współpracy jest spotkanie autorów filmowego „Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza” z internetową ekipą kanału Screen Junkies, recenzującą filmy na YouTube:


Taraissu: Oczywiście. Dzięki temu produkcje filmowe stają się coraz lepsze, efekty specjalne bardziej wiarygodne, a kostiumy i scenografia dopracowane. A sami aktorzy to już nie naturszczycy, ale wykształceni w zawodzie specjaliści.


Podsumowując: jeśli twórcy będą zauważać opinie odbiorców i ich potrzeby, wyjdzie im to tylko na dobre.


Do poczytania:

Copyright © Jest Kultowo! , Blogger