"Exodus: Gods and Kings" ("Exodus: Bogowie i Królowie")

O czym to jest: Mojżesz wyprowadza Żydów z Egiptu.

exodus bogowie i królowie recenzja filmu plakat ridley scott christian bale

Recenzja filmu:

Ridley Scott na dobry początek roku dostarczył nam kolejną megaprodukcję. Wygląda na to, że tematyka biblijna przeżywa w Hollywood prawdziwy renesans. Słusznie, ponieważ jest to kopalnia rewelacyjnych historii fantasy, czego najlepszym przykładem jest udany zeszłoroczny "Noe". Tym razem padło na Mojżesza i Księgę Wyjścia, a więc historię ucieczki Żydów z Egiptu. Większość zarówno Żydów, jak i chrześcijan czy muzułmanów, zna tą historię: dziesięć plag egipskich, przejście przez Morze Czerwone, Dziesięć Przykazań, złoty cielec, 40 lat wędrówki przez pustynię, Arka Przymierza... Aż trudno to zmieścić w jednym filmie, nieprawdaż? A jednak komuś się udało.

Jeśli miałbym określić "Exodus" jednym słowem, powiedziałbym że jest widowiskowy. Choć nie aż tak jak "Gladiator", którego estetyczna oprawa wyznaczyła nową jakość w historii kina i do dziś jest wzorem perfekcyjnie nakręconego historycznego widowiska. Ale "Exodus" wnosi swoją własną jakość - obraz antycznego Egiptu u szczytu potęgi zapiera dech w piersi. Memfis na ekranie wygląda jak żywe, świetne wrażenie robi też scenografia, charakteryzacja postaci czy nawet kostiumy (mimo że miejscami absolutnie nie pasują do swojej epoki). Wizualnie jest to prawdziwa uczta dla oka. Efekty specjalne pierwsza klasa, nawet wydawały się być lepsze niż w "Noem" - i mówię tu zarówno o plagach, jak i przekroczeniu Morza Czerwonego. Pod tym względem nie mam żadnych zastrzeżeń.

Podobnie nie mogę się przyczepić do aktorstwa. Obsadzenie Christiana Bale'a w roli Mojżesza wydawało się być dziwną decyzją, jednak na szczęście trafioną. Choć ufarbowany i umalowany Bale wygląda kuriozalnie niczym przemalowany Hiszpan, to - cytując jedną z recenzji - "znakomicie się nadaje, by dźwigać na barkach ciężar całego świata". Trzeba mu przyznać, że jest zupełnie inny niż w pozostałych swoich filmach, nawet zmienił głos nie do poznania (i to zarówno barwę głosu, jak i akcent!). Znany z nowego "The Thing" aktor Joel Edgerton jako faraon Ramzes II jest fantastyczny, stanowiąc prawdopodobnie najlepszą postać tego filmu. Warto wspomnieć, że na plan zdjęciowy zajrzał Ben Kingsley, który najwyraźniej przyszedł tu prosto z planu "Medicusa" i nawet nie musiał zmieniać kostiumu. Ze zdumieniem zauważyłem, że postać Jozuego zagrał nie kto inny, jak Jesse z "Breaking Bad" - i dopóki się nie odezwał, to nawet go nie poznałem (niestety, jak tylko wypowiedział pierwsze słowo, to usłyszeliśmy Jessiego i tylko czekałem, aż powie It's God, bitch!). W celu podniesienia atrakcyjności obsady ściągnięto nawet Sigourney Weaver, by wypowiedziała dwa zdania i tyle ją było widać. Ale była!

Szkoda tylko, że przy tych wszystkich atutach film jest strasznie płytki. Wprawdzie się nie dłuży i nie powoduje cierpień u widza (przewaga nad "Aleksandrem"), nie jest też niedorzeczny jak "Troja", ale i tak treści nie ma tam zbyt wiele. Takie na przykład "Królestwo Niebieskie" miało o wiele więcej do przekazania, a przecież wizualnie było równie rewelacyjne jak ten film (a to cały czas Ridley Scott). Szkoda, bo przy potencjale takiej historii można się było bardziej wysilić. A tak dowiedzieliśmy się jedynie, że:
1) Nieprzestrzeganie ograniczeń prędkości na górskich drogach grozi powstaniem rydwanambolu.
2) Koniki morskie wyewoluowały w Morzu Czerwonym.
3) Bóg lubi krokodyle.
4) Mojżesz nie miał wprawdzie laski, a zamiast tego posiadał złoty miecz Ramzelibur.
5) Hebrajczycy opanowali sztukę wykuwania żelaza kilkaset lat przed resztą ludzkości, chowając się przed Egipcjanami w jaskiniach.
6) Faraonowie to byli spoko goście, z którymi można było na luzie pogadać jak ze starymi kumplami (zupełnie jak w "Tut").

Ano właśnie. Film jest pełen takich kwiatków, ale tym co najbardziej mnie boli, jest sposób przedstawienia władców Egiptu. Nie było za grosz czynnika boskiego w postaci Ramzesa II, co jest sporą wadą, jako że religia była integralną częścią tożsamości Egiptu, a sam faraon był bogiem chodzącym po ziemi. Tutaj absolutnie nie było tego widać, Ramzes II przypominał raczej "pierwszego pośród równych", niż władcę absolutnego i Króla-Słońce. Trochę słabo. Brakowało mi też porządnej nawalanki, gdyż prócz rekonstrukcji bitwy pod Kadesz i wysadzania w powietrze (?) spichlerzy przez żydowskich komandosów, w zasadzie nie było tu scen militarnych. A szkoda.

Na szczęście mimo wszystko film ogląda się dobrze. A o to przecież chodzi, prawda?

Wniosek: Widowiskowe, ale niestety płytkie kino.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger