"PAW Patrol: The Movie" ("Psi Patrol: Film")

"PAW Patrol: The Movie" ("Psi Patrol: Film")

O czym to jest: Drużyna dzielnych szczeniaków musi ocalić miasto przed szalonym burmistrzem.

psi patrol film kinowy

Recenzja filmu:

Jednym ze skutków ubocznych posiadania kilkuletniego dziecka jest to, że chcąc nie chcąc poznaje się wszystkie popularne franczyzy targetowanie do dzieci w tym wieku. Wśród nich, i to ponoć już od wielu lat, palmę pierwszeństwa niestrudzenie dzierży "Psi Patrol". Każdy rodzic kojarzy go głównie w postaci absurdalnego serialu animowanego, w którym młody chłopak (tak na oko 10-letni) żyje w superbazie z grupą szczeniaków robiąc jednocześnie za policję, straż pożarną i wszelkie służby miejskie naraz w małym miasteczku (zakładam że gdzieś na Florydzie, bo tylko tam mogłyby się odwalać takie numery). Można - i pewnie napisano - całe elaboraty na temat tego, jak głupi to jest pomysł na bajkę, ale nie da się ukryć, że działa! Dzieciaki siedzą jak przyklejone do ekranu, a biedni rodzice kończą wydając setki monet na zabawki, ubranka i gadżety należące do franczyzy. Biznes się kręci...

Na kanwie tego sukcesu wypuszczono na ekrany film kinowy - pierwszy i zapewne nie ostatni. Odświeżono jednocześnie animację, tak by sprostała wymogom współczesności. Ale mimo całego mojego zażenowania całą franczyzą, bez bicia przyznam się, że bawiłem się... znakomicie! Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jest to naprawdę dobry film! Mało tego, porusza bardzo ważny temat zespołu stresu pourazowego (wprawdzie w wykonaniu psa, ale jednak), którego serio nie spodziewałbym się w tej produkcji. Kto by pomyślał... Jak miło jest się zaskoczyć!

Jest to oczywiście "Psi Patrol" w czystej postaci - jest przekomiczny i głupi jak but burmistrz Humdinger przed którym trzeba uratować bogu ducha winnych ludzi, są dzielne szczeniaki, są superaśne (i nowe!) pojazdy, jest nowy członek drużyny (przeurocza jamniczka Liberty), no i oczywiście niezbędny happy end. Nie zawiódł też polski dubbing (Janusz Wituch jako Humdinger powala!), a i tłumaczom dialogów nie zabrakło iskry bożej. A zatem: mamy świetną kolorową animację, tempo, humor, nowe postacie i nowe miejsce (wielkie miasto zamiast zapyziałej mieściny), a także przesłanie z morałem. Czegóż chcieć więcej?

Wniosek: Zadziwiająco dobre! Mimo absurdu całej koncepcji bawiłem się wybornie!


"Shang-Chi and the Legend of the Ten Rings" ("Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni")

"Shang-Chi and the Legend of the Ten Rings" ("Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni")

O czym to jest: Młody chłopak mierzy się ze starożytnym dziedzictwem swojego nieśmiertelnego ojca.

shang chi film marvel disney

Recenzja filmu:

Czy filmowe uniwersum Marvela zaczyna zjadać własny ogon? Zdecydowanie nie! Kolejne produkcje udowadniają, że pomimo dziesiątek filmów i seriali na karku wciąż jest w nim pole na nowe pomysły, formy i konwencje. Dalekowschodnie kino kopane ze sporą dozą fantasy a'la "Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok"? Czemu nie, zapraszamy! I o dziwo pasuje to naprawdę znakomicie!

W filmie "Shang-Chi" poznajemy nowego przyszłego superbohatera, tytułowego syna nieśmiertelnego watażki i chińskiej czarodziejki. Młody chłopak odrzuca dziedzictwo ojca i pracuje w San Francisco jako parkingowy. Ale jak przystało na kino tego typu, przeszłość rzecz jasna go dogania, w związku z czym nasz bohater musi wykorzystać uśpiony talent by ocalić siebie i cały świat. Brzmi jak fabuła oklepana w formie? Owszem, ale co z tego! "Shang-Chi" ogląda się znakomicie - o ile rzecz jasna lubicie kino tego typu. Z powodzeniem produkcja mogłaby stanowić samodzielną całość, ale dołączenie go do uniwersum jedynie podbija nutkę dobrego smaku. Brawo!

Simu Liu jako Shang-Chi to wyjątkowo sympatyczny protagonista, którego ogląda się z prawdziwą przyjemnością (świetnie też sprawdza się w scenach akcji). Oczywiście wszyscy są zgodni, że film skradła Awkwafina w roli Katy, wygadanej przyjaciółki naszego herosa. Świetnym dodatkiem był również Ben Kingsley, który powrócił do roli Mandaryna z "Iron Man 3", jednocześnie odczarowując mi tamten film. Ogromnym plusem było też przedstawienie całego bestiariusza z chińskiej mitologii, która wbrew wyobrażeniom ludzi Zachodu nie ogranicza się wyłącznie do charakterystycznych smoków (hunduny skradły moje serce!). Trochę widzę w tym case "Black Panther", gdzie twórcy wrzucili do jednego popcornowego pudła całą afrykańską mitologię - tutaj zrobiono to samo z chińską. Co dalej: rdzenni Indianie z obydwu Ameryk? Hindusi? Aborygeni? Maorysi i ludy Pacyfiku? Możliwości są nieskończone!

Nie będę na siłę szukał wad tej produkcji: bawiłem się świetnie, uśmiechałem od początku do końca i po zakończeniu seansu prosiłem o więcej. Niech Marvel utrzyma ten poziom, a kręcić mogą przez następne 15 lat! 

Wniosek: Naprawdę fajna rozrywka - i jako bajka, i jako kino kopane.


<<< Sprawdź kolejność oglądania filmów Marvela! >>>


"Dune" ("Diuna") [2021]

"Dune" ("Diuna") [2021]

O czym to jest: Arystokratyczne rody walczą o kontrolę nad najważniejszą planetą w galaktyce.

diuna film 2021 villeneuve chamalet momoa brolin zendaya

Recenzja filmu:

Można łatwo odnieść wrażenie, że jako wielki fan książkowej "Diuny" Franka Herberta będę stronniczy i cokolwiek zobaczę na ekranie będę się zachwycać. Błąd! Nie ma większych krytyków niż fani literackiego oryginału. Zwłaszcza jeśli przed premierą towarzyszył mi potężny hype, który powodował że po seansie obiecywałem sobie BARDZO wiele. Łatwo wtedy o rozczarowanie, nieprawdaż? Dlatego gdy mówię, że "Diuna" w reżyserii Denisa Villeneuve'a przekroczyła moja najśmielsze oczekiwania, to naprawdę coś znaczy!

Nowa "Diuna" to tak naprawdę dwa filmy z podtytułami "Part One" oraz "Part Two". Bez sensu traktować je jako osobne produkcje, choć słowa te piszę dopiero po premierze pierwszej części. Ale że znam powieść i widzę, jak wiernie fabuła filmu trzyma się oryginału, to wiem co wydarzy się dalej. I nie mogę się doczekać! Bo nie chodzi tu o to CO się wydarzy, tylko JAK zostanie to pokazane na ekranie. Bo dla mnie "Diuna" to coś więcej niż film. To przeżycie, które chłonie się wszystkimi zmysłami ujęcie za ujęciem. Prawdziwe dzieło sztuki, w którym każdy kadr, element scenografii (monumentalnej, a zarazem cudownie ascetycznej) czy dialog wypowiedziany przez aktorów został doskonale zaplanowany. I co ważne: zaplanowany jako element całości, składający się na misterny organizm jaki stanowi to dzieło filmowe. I to wszystko przy dźwiękach naprawdę nie z tego świata! Ścieżka dzwiękowa Hansa Zimmera, tak kosmicznie inna od wszystkiego co do tej pory słyszałem w kinie, to prawdopodobnie jego największe dzieło w karierze - a sami wiecie, jak bogata to kariera. Ale nie tylko o muzykę chodzi (dudy Atrydów!), ale też o wszystkie dźwięki tła które brzmią w pełni wyłącznie na sali kinowej. I to przy takich zdjęciach i wizualiach, że to po prostu niewiarygodne!

Bez sensu byłoby wymieniać wszystkich wybitnych aktorów, jacy zagrali w "Diunie" - starczy spojrzeć na plakat by być pod ogromnym wrażeniem. Nie ma tu źle zagranej postaci, a jedyna poważna fabularna zmiana względem oryginału (czyli uczynienie Lieta Kynesa kobietą) pasuje perfekcyjnie do tempa historii i jej narracji. No i w końcu dopiero ta ekranizacja oddała właściwy hołd postaci Duncana! Jak to mówią: do trzech razy sztuka. Jeśli byliście zachwyceni pierwszą częścią "Diuny" to druga z kolejnymi kultowymi postaciami (Imperator, Irulan, Feyd-Rautha) oraz fremeńskim dżihadem rzuci wszystkich na kolana. Niech jesień 2023 nadejdzie już teraz!

Wniosek: Kino doskonałe. Jedna z najlepszych produkcji SF w historii kinematografii.


"Frank Herbert's Children of Dune" ("Dzieci Diuny")

"Frank Herbert's Children of Dune" ("Dzieci Diuny")

O czym to jest: Dzieci galaktycznego mesjasza mierzą się z dziedzictwem ojca i losami wszechświata.

dzieci diuny miniserial james mcavoy

Recenzja miniserialu:

Nie dajcie się zwieść nazwie - ten miniserial to tak naprawdę ekranizacja dwóch powieści Franka Herberta - "Mesjasza Diuny" oraz tytułowych "Dzieci Diuny". Obydwie pozycje stanowią godne dziedzictwo oryginalnej powieści, a co za tym idzie również ich ekranizacja stoi na wysokim poziomie. Powiem więcej, jest lepsza od "Diuny" z 2000 roku! I to nie tylko zasługa nieco lepszych efektów specjalnych, ale przede wszystkim fabuły, aktorstwa oraz przejmującej muzyki.

Jeśli szukacie najważniejszego powodu by sięgnąć po "Dzieci Diuny" to powiem tyle: James McAvoy w roli Leta II. Młody McAvoy wzniósł się tu na wyżyny geniuszu tworząc postać tak głęboką, fantastycznie poprowadzoną i wręcz hipnotyzującą, że pozamiatał wszystkich na kilka długości! Znakomitym transferem do obsady była również Daniela Amavia jako Alia, postać na wskroś tragiczna. Nie mogę również pominąć moich ulubieńców z oryginalnej Diuny, a więc Iana McNeice'a w roli Barona oraz Julie Cox jako Irulan. Tak jak byli świetni w pierwszej ekranizacji - takimi pozostali! Co ciekawe doszło do kilku zmian w obsadzie. Jedna na zdecydowany plus (Stilgar), a co do drugiej nie wiem sam (Jessica), a trzecia przeszła niemal bez echa (Duncan - a to z racji jego marginalnej roli w poprzedniej produkcji). 

Na osobną wzmiankę zasługuje fantastyczna muzyka autorstwa Briana Tylera z wiodącym utworem "Inama Nushif" nagranym w całości w książkowym języku fremeńskim. Ale również inne motywy muzyczne towarzyszące epickim scenom Stilgara wiodącego czerwie czy Leta walczącego o tron Atrydów - po prostu szczęka na podłodze! Sam Hans Zimmer nie napisałby tego lepiej!

Miniserial liczy trzy odcinki - pierwszy to ekranizacja "Mesjasza" (gdzie powraca Alec Newman jako Paul), a pozostałe dwie to już "Dzieci" z nowym pokoleniem. Jeśli kochacie space operę i science fiction i urzeka was pustynny świat Arrakis, ta produkcja to absolutny must have. Wracam do niej często i będę wracał na pewno jeszcze wiele razy. Trudno mi sobie wyobrazić, by można to było nakręcić lepiej!

Wniosek: Doskonała ekranizacja, a za rolę McAvoya dam się pokroić!


<<< Sprawdź kolejność oglądania "Diuny" Johna Harrisona! >>>


"Frank Herbert's Dune" ("Diuna") [2000]

"Frank Herbert's Dune" ("Diuna") [2000]

O czym to jest: Dwa galaktyczne rody walczą o kontrolę nad najważniejszą planetą we wszechświecie.

diuna miniserial 2000 alec newman william hurt

Recenzja miniserialu:

O "Diunie" Davida Lyncha słyszał każdy fan science fiction. Podobnie o "Diunie" Denisa Villeneuve'a. Ale tylko zatwiardziali miłośnicy gatunku i kultowej powieści Franka Herberta wiedzą, że w 2000 roku amerykańsko-europejski sojusz wytwórni stworzył telewizyjną wersję ekranizacji, zatytułowaną "Frank Herbert's Dune". I mimo upływu lat - o ile się przymknie oko na efekty specjalne i scenografię - dzieło to trzyma się wciąż znakomicie!

Można się kłócić na temat tego czy "Diuna" Johna Harrisona jest dobrym miniserialem - bo oczywiście ma sporo wad - ale w kategorii ekranizacji broni się znakomicie. W zasadzie nie ma odstępstw od fabuły powieści. Postacie są takie jak być powinny, wydarzenia podążają w ślad za oryginałem, a pewne zmiany (jak choćby scena balu i spotkanie Paula z Irulan) mają pełne uzasadnienie dla fabuły. Dodatkowo niektórzy aktorzy są na wskroś znakomici - przede wszystkim mam na myśli Iana McNeice'a jako Barona Harkonnena. Daleko mu do karykaturalnego mutanta z wizji Lyncha. Ten Baron jest pełnokrwistym (choć otyłym) człowiekiem owładniętym homoseksualną chucią, a McNeice gra go w sposób na wskroś teatralny, wliczając w to nawet obalanie czwartej ściany. Ach, cóż za frajda oglądać go na ekranie! Podobnie świetny jest William Hurt jako Leto Atryda - dystyngowany, na wskroś arystokratyczny, ale i pełen godności. Czyli dokładnie taki, jak go widziałem w mojej głowie lata temu, gdy po raz pierwszy czytałem książkę. Rewelacja! Trzecia moja ulubiona postać w tej ekranizacji to oczywiście Julie Cox jako Irulan - również wspaniale dystyngowana, ale jednocześnie knująca własne intrygi jak na córkę Imperatora przystało. Reszta postaci wyszła poprawnie, a nieliczne wtopy jak Uwe Ochsenknecht jako Stilgar czy totalne olanie wątku Duncana przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza.

To co może przeszkadzać w oglądaniu to faktycznie słabe efekty specjalne, które bardzo kiepsko się zestrzały, oraz łatwe do dostrzeżenia sztuczki montażystów, jak wykorzystywanie po kilka razy tego samego ujęcia (pewien nieszczęsny harkonneński żołnierz wylatuje w powietrze chyba ze cztery razy). Ale tam gdzie niedomagają efekty, pomagają oryginalne kostiumy (te kapelusze Bene Gesserit!) oraz nastrojowa muzyka. Cieszy też długi czas trwania - w wersji reżyserskiej trzy odcinki po 100 minut każdy, dzięki czemu unikamy skrócenia i spłycenia historii, które byłoby gwałtem na genialnej fabule. 

Podsumowując: jako widowisko telewizyjne i wierna adaptacja "Diuna" Harrisona sprawia frajdę i nadal będę do niej wracał od czasu do czasu, mimo że nową "Diunę" Villeneuve'a ubóstwiam. Ale jest coś fajnego w tej teatralności tego miniserialu - zwłaszcza w postaci Barona. The spice must flow!

Wniosek: Aktorsko świetne i wierne książce. Jedyna wada to ograniczony, telewizyjny budżet.


<<< Sprawdź kolejność oglądania "Diuny" Johna Harrisona! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger