"Project Power" ("Power")

O czym to jest: Gangi sprzedają na ulicach pigułkę, która na kilka minut da użytkownikowi supermoce... albo go zabije.

power film netflix recenzja jamie foxx joseph gordon levitt

Recenzja filmu:

Takie to czasy nastały, że gdy kina na całym świecie od pół roku stoją zamknięte (lub nawet jeśli są otwarte, to grają same powtórki) jedynym źródłem nowej filmowej rozrywki są serwisy VOD, a wśród nich niekwestionowany lider Netflix. I oto prosto ze stajni giganta nadeszło nowe, zadziwiająco świeże kino superbohaterskie. Za jego powstanie możemy podziękować przede wszystkim "Czarnej Panterze", która pokazała że da się zrobić kino superbohaterskie w czarnym klimacie. Tym jednak razem, zamiast etnicznego afrykańskiego smaku, "Project Power" poszedł w na wskroś amerykańską stylistykę gangsta.

Atmosfera filmu bardzo (ale to bardzo!) przypominała mi "Triple 9", a tym że zamiast ciemnych zaułków Atlanty wylądowaliśmy w Nowym Orleanie, wciąż pełnym blizn po huraganie Katrina. W tym oto mieście tajemniczy gang sprzedaje magiczną pigułkę, która po zażyciu daje użytkownikowi niemożliwą do przewidzenia supermoc - albo go zabija. Taka rosyjska ruletka dla uzależnionych od adrenaliny lub zdesperowanych. Na trop złowieszczych bandziorów, którzy poprzez rozprowadzanie piguły chcą osiągnąć swoje niecne cele, wyruszą tajemniczy mściciel (Jamie Foxx) oraz jedyny sprawiedliwy policjant w Nowym Orleanie (Joseph Gordon-Levitt), wspierani przez nastoletnią dilerkę (znakomita rola Dominique Fishback, której kariera nabiera rozpędu). Co ciekawe obydwaj panowie zaliczyli tym samym spektakularny powrót do kina superbohaterskiego - przypomnijmy że Foxx był Elektro w "The Amazing Spider-Man 2", a Gordon-Levitt Robinem w "The Dark Knight Rises". Przy okazji warto też zauważyć że wątek "losowej supermocy" też nie jest czymś całkowicie oryginalnym, bo widzieliśmy go wcześniej chociażby w świetnym i przedwcześnie zakończonym serialu "4400", że o całych "X-Menach" nie wspomnę.

Mimo tych nawiązań "Project Power" ogląda się naprawdę dobrze! Gra aktorska daje radę, podobnie jak efekty specjalne i sceny walki (strzelanina w klubie z perspektywy postronnej ofiary to coś dość oryginalnego). Jest tempo, akcja, logiczna fabuła, fajne postacie i świetne realia slumsów wielkiej metropolii. Oczywiście mamy też sporo ogranych klisz, łzawych wstawek i prostych rozwiązań skomplikowanych problemów - ale wszystkim krytykom przypomnę, że to kino superbohaterskie, a nie dramat obyczajowy! Śmieszą mnie argumenty, że "Project Power" za mało porusza wątki społeczne i psychologiczne. Ktokolwiek tak uważa, chyba zapomniał jakiego rodzaju film ogląda...

Dwie godziny to w sam raz by polubić bohaterów i towarzyszyć im w dynamicznej przygodzie. Czy będzie z tego sequel? Nie można tego wykluczyć, choć myślę że to by było na tyle. Ale jeśli pigułka mocy jeszcze kiedyś powróci, z ciekawością sprawdzę jakież to nowe supermoce przyniesie.

P.S. Przy okazji - filmy bawią i uczą jednocześnie. Tym razem mogłem się nauczyć czegoś bardzo ciekawego o... krewetkach!

Wniosek: Całkiem wciągające i dobrze nakręcone kino superbohaterskie.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger