"Aquaman"

O czym to jest: Zagubiony książę powraca, by zawalczyć o podwodny tron Atlantydy.

aquaman film recenzja DC jason momoa

Recenzja filmu:

Jeśli jest coś, co naprawdę mnie irytuje w filmowym uniwersum komiksów wydawnictwa DC, to jest to nierówny poziom. Taki na przykład "Batman v Superman" - tragedia. Potem "Wonder Woman" - świetne. Następnie "Justice League" - znowu wpadka. I teraz "Aquaman", czyli powrót do dobrego, bajkowego poziomu, jakiego widz oczekuje po takim widowisku. No i co, nie można było tak od razu?

Myślę że w końcu skumałem, co jest siłą filmów DC i co ma szansę odróżnić je od wizualnie powalających space oper spod znaku "Marvel Cinematic Universe". Zamiast sięgać głęboko w kosmos, filmy DC wplatają tematykę superbohaterów w ludzką historię i antyczne cywilizacje. Takie przykładowo Amazonki z "Wonder Woman" to sfeminizowane społeczeństwo antycznej Grecji (z bogami z Olimpu w tle). Z kolei Atlantyda z "Aquamana" bardzo przypomina starożytny Rzym - i nie tylko z powodu walki w podwodnym koloseum, a również przez pancerze stylizowane na gladiatorów czy ustrój społeczny rodem z czasów cezarów. I muszę przyznać, że na dużym ekranie wygląda to świetnie! Nie bez powodu moim ulubioną sceną ze wspomnianego "Justice League" jest sekwencja, w której wszystkie starożytne narody metaludzi (jak mieszkańcy Atlantydy czy Amazonki właśnie) ramię w ramię z ziemskimi bogami stanęli do walki z inwazją kosmitów. Cieszę się, że twórca "Aquamana" James Wan (znany do tej pory głównie z kręcenia horrorów) rozumiał w czym tkwi siła tego uniwersum i potrafił ją wykorzystać. Z zadowoleniem przyznaję, że bawiłem się naprawdę dobrze!

Gdybym miał wskazać wady "Aquamana", najważniejszą byłby schematyczny scenariusz. Na pierwszy rzut oka może to denerwować, ale wtedy trzeba zdać sobie sprawę, że po pierwsze to kino komiksowe (a ono rządzi się swoimi prawami), a po drugie jest to bajka - a w bajce, jak wiadomo, dobrzy są dobrzy, źli są źli, a na końcu mamy obowiązkowy happy end. Nuda? Skoro tak, to czemu wciąż oglądamy kolejne bajki Disneya, hmm? W takim filmie to nie treść jest ważna, a forma. A ta, pod względem pomysłu, jest po prostu znakomita. Podwodne miasta, mnogość ras, atlantydzka kawaleria na mezozaurach i przerośniętych rekinach, a także fantastyczny mariaż antycznej stylistyki z futurystyczną technologią rodem z filmu "The Abyss". I jeszcze do tego muzyka w stylistyce "Oblivion"! Wprawdzie gdzieniegdzie efekty specjalne nie wyrabiają, ale każdy specjalista z branży wam powie, że animacja wody to najtrudniejsze, co może być, więc jestem w stanie przymknąć na to oko.

Jason Momoa urodził się do tej roli. Nie dość że wygląda jak posągowy bóg z głębin Pacyfiku (zasługa polinezyjskich genów aktora), to jeszcze dorzucił do stylistyki "Aquamana" sporo maoryskich elementów, dodając do całości fantastycznego, etnicznego smaczku (to samo zrobiła Gal Gadot, z pochodzenia Żydówka, z rolą Wonder Woman). Sporym pozytywnym zaskoczeniem była też rola matki głównego bohatera, którą zagrała... Nicole Kidman! Nie spodziewałbym się jej w takim kinie, a jednak wypadła zadziwiająco wiarygodnie. Miłą niespodzianką był także Temuera Morrison jako ojciec Aquamana (pomyślcie: Jango Fett jest ojcem khala Drogo!), lubiany przeze mnie Patrick Wilson jako odpowiednio blady złoczyńca, a także w rolach drugoplanowych Willem Dafoe i Dolph Lundgren! Specjalnie nie wymieniłem Amber Heard jako Małej Syrenki (bo była żadna) ani pana Abdul-Mateena jako Czarnej Manty, bo jego rola w tym filmie również była całkowicie zbędna. Niemniej obsada w ogólnym rozrachunku wygląda lepiej niż dobrze!

Jaki z tego wniosek? Jeśli zraził was Aquaman w "Justice League" dajcie mu jeszcze jedną szansę. Przyszykujcie kubeł popcornu i wiadro coli, a będziecie się dobrze bawić!

Wniosek: Widowiskowe i fajne! Jak na film komiksowy oczywiście.


<<< Sprawdź kolejność oglądania serii DCEU! >>>


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger