"The Langoliers" ("Langoliery - Pożeracze Czasu")

O czym to jest: Grupa pasażerów budzi się na pokładzie samolotu, z którego wszyscy zniknęli.

langoliery pożeracze czasu stephen king miniserial recenzja

Recenzja miniserialu:

"Langoliery", oparte na opowiadaniu Stephena Kinga, widziałem kiedyś w telewizji jako dziecko i pamiętam, że zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Byłem wprawdzie zbyt mały, żeby zapamiętać konkretne sceny, ale utkwił mi w głowie rewelacyjny pomysł na historię: samolot pasażerski wpada w dziurę czasoprzestrzenną, na skutek czego wszyscy śpiący pasażerowie cofają się w czasie o kwadrans. Problem w tym, że przeszłość jest opustoszała - wszyscy inni ludzie zniknęli. Na domiar złego sama rzeczywistość zaczyna się "zwijać", a na końcu tego kosmicznego walca czekają wielkie, zębate stwory... Wymarzony temat na opowieść grozy, prawda? Tak to jest ze Stephenem Kingiem - czego jak czego, ale pomysłów mu nie brakuje.

Gorzej z wykonaniem. Oczywiście niektóre ekranizacje jego dzieł przeszły do historii kina (moimi ulubionymi są "Zielona Mila", "Mgła", "Skazani na Shawshank" oraz rzecz jasna "Lśnienie"), ale obawiam się, że "Langoliery" nie trafią nigdy do tego zaszczytnego grona. I niekoniecznie jest to wina telewizyjnego formatu, a bardziej czerstwego, kiczowatego wykonania, nakręconego z werwą godną "Mody na Sukces". Głównym błędem było rozciągnięcie tej historii do dwuodcinkowego miniserialu, bowiem z powodzeniem całą akcję można by zmieścić w półtorej godziny. Serio, wycięcie połowy scen wyszłoby tej produkcji na dobre! Drugą bolączką są niestety kuriozalne efekty specjalne - zbyt kuriozalne nawet jak na rok 1995. Na szczęście jest kilka jasnych punktów, a są nimi niektóre kreacje aktorskie. Mark L. Chapman w roli brytyjskiego szpiega jest fajnym protagonistą opowieści, a ja osobiście mam również słabość do Davida Morse'a, grającego tu pilota samolotu (znacie tego aktora z trzecioplanowych ról w wielu kinowych hitach). Na plus można też policzyć stworzenie znośnego klimatu grozy i horroru, choć do dyspozycji filmowców był niemal wyłącznie pusty budynek lotniska i zbliżający się dźwięk Langolierów. Nie jest to oczywiście poziom przerażenia jak w "Lśnieniu" czy "Mgle", ale wyszło całkiem nieźle - jak na telewizyjny format oczywiście.

Pomysł tej opowieści jest na tyle dobry, że nie obraziłbym się za reboot. Ale nawet jeśli się go nie doczekam, to i tak cieszę się, że zobaczyłem tą historię na ekranie. Nawet jeśli kulawą w formie.

Wniosek: Naprawdę można to było nakręcić lepiej.


Copyright © Jest Kultowo! , Blogger