"Mortal Kombat" [2021]
O czym to jest: Ziemscy wojownicy zbierają się, by ocalić świat.
Recenzja filmu:
Czasem człowiek zadaje sobie pytanie: po co? Po co wydawać miliony dolarów tylko po to, by stworzyć taki gniot? Wiem, że franczyza "Mortal Kombat" to rzecz kultowa - sam z dużą radością grałem w to w dzieciństwie kiedy tylko miałem okazję. A jednym z filmów mojej młodości był rzecz jasna "Mortal Kombat" Paula Andersona z 1995 roku (jego jedyny dobry film w karierze). Ale o ile obraz z lat 90. był po uszy zanurzony w prześwietnej stylistyce kamp, o tyle reboot z 2021 próbowano zrobić "na poważnie" - na skutek czego, niestety, nie da się tego oglądać!
Minęło już kilka miesięcy odkąd oglądałem ten film i... praktycznie nic z niego nie pamiętam. Nie mogę też sobie przypomnieć żadnych plusów! Jedyne co mi przypadło do gustu to postać Kano, który robił za "comic relief" rzucając czerstwe teksty, które miejscami były nawet zabawne. Ale cała reszta... Aktorsko to poziom B albo nawet C (Jessica McNamee jako Sonya to było jakieś nieporozumienie). A już gwoździem do trumny było uczynienie głównego bohatera z postaci, która nigdy nie wcześniej nie istniała w tym uniwersum (niejaki Cole - czyżby nawiązanie do LEGO Ninjago?). Serio? Dziesiątki postaci do wyboru i tworzą coś nowego? Tego to już totalnie nie rozumiem... Ponadto twórcy zastosowali ten sam manewr co autorzy rebootu "Power Rangers" - najfajniejszą postać (w tym wypadku Johnny'ego Cage'a) zostawili na sequel. Osobiście protestuję! Takie działanie świadczy tylko i wyłącznie o tym, że ktoś nie ma czym wypełnić całego uniwersum. Może więc nakręcić jeden dobry film niż trzy badziewne? Ech...
Najnowsze "Mortal Kombat" to nieporozumienie i jeśli powstanie sequel - a ponoć go już kręcą - to sobie go podaruję. A jeśli będę miał ochotę na tą historię, wrócę sobie do filmu Andersona i Christophera Lamberta jako Raidena. Flawless victory!
Wniosek: Tragicznie słabe. Strata czasu i pieniędzy!